Jesteś tutaj
- Egipski Kapłan
Egipski kapłan
Od chwili, kiedy zaczęłam zastanawiać się, czym tak naprawdę chciałabym zajmować się w życiu, w moim umyśle spontanicznie zaczęły pojawiać się myśli dotyczące Najwyższego Dobra, boskiego prowadzenia i ufności. Czułam się tak, jakby temat wychodził ze środka mnie, już przetrawiony i gotowy do wprowadzenia w życie. Bardzo wyraźnie czułam również wewnętrzne pragnienie zmiany - całego swego podejścia do życia, do ludzi, do samej siebie.. Zrozumiałam, czym w istocie jest Najwyższe Dobro i co oznacza, jeśli człowiek kieruje się nim w życiu. Medytowałam prosząc Boga, by mnie poprowadził, modliłam się o czystość intencji i uczuć.. o zmianę. W jednej z medytacji otworzyłam się tak mocno, iż wyraźnie poczułam nie tylko kontakt z nadświadomością, ale i zgodę na realizację mojej modlitwy. W ułamku sekundy wiedziałam, że wkrótce wydarzy się coś bardzo ważnego dla mnie i że będzie to miało ogromny wpływ na całe moje życie. Dwa dni potem brałam udział w zajęciach szkoły regresingu, podczas których robiliśmy ćwiczenie polegające na wzajemnym życzeniu sobie, innym i całemu światu jak najlepiej. Ponieważ na sali było około pięćdziesięciu osób i każda z nich wykonywała to ćwiczenie wielokrotnie, podświadomości wielu z nich były naprawdę mocno poruszone a niektóre wręcz wstrząśnięte. Ćwiczenie to było bardzo mocne i dla mnie, na jego efekty nie musiałam długo czekać. Jeszcze na zajęciach pojawiło się we mnie coś, czego od razu nie umiałam zidentyfikować - nie wiedziałam, ani czego dotyczą owe odczucia ani czemu wogóle się pojawiły. Czułam jedynie, że cierpię i że cierpienie to narasta. Przez następne dwa dni tkwiłam w stanie depresji. Czułam się całkowicie bezradna, chciało mi się płakać a moja podświadomość na wszelkie wprowadzane przeze mnie pozytywne sugestie reagowała całkowitą niewiarą i rezygnacją. W głowie pojawiły mi się myśli dotyczące nieszczęśliwej karmy z mamą oraz, że z tego powodu nic mi się w życiu nie udaje. Byłam naprawdę załamana i w końcu doszło do tego, że przestałam medytować, modlić się.. przestałam afirmować. Czułam, że to wszystko nie ma sensu, przynajmniej do czasu, aż wykluje się ze mnie wreszcie przyczyna całego tego stanu. Poddałam się.. jeszcze tego samego wieczoru, zaraz jak tylko przyszła moja przyjaciółka, pękłam. Płakałam mocno i szczerze, a przed oczami wyobraźni widziałam wnętrze ubogiej chaty z leżącymi w niej zwłokami kobiety i trzech małych chłopców, równie martwych, jak ich matka.. Moje serce przepełniała rozpacz i poczucie ogromnej straty a uczucia te były tak intensywne, że długo nie mogłam się uspokoić. Płakałam, płakałam i płakałam, w końcu emocjonalny i psychiczny ból ustąpił a na poziomie serca i w głowie poczułam ogromną ulgę, ciszę i spokój.. Jakieś pół godziny jeszcze odpoczywałam, po czym bez żadnych oporów weszłam w regresję aby dokładnie przypomnieć sobie wydarzenia, które choć miały miejsce dawno, dawno temu, to ich cień jednak wlókł się za mną aż do teraz..
„Pierwszym obrazem, jaki wyłonił się z zakamarków mojej pamięci, był długi, korytarz słabo oświetlony zawieszonymi tu i ówdzie oliwnymi lampkami, na końcu którego widniał skąpany w południowym, oślepiającym słońcu, wąski wylot. Wiedziałam, że jestem w starożytnym Egipcie, w świątyni usytuowanej niedaleko Nilu i że moje życie właśnie dobiega końca..
Idę korytarzem przyglądając się wyrytym na kamiennej ścianie małym rysunkom-obrazkom przedstawiającym moją historię, od urodzenia aż po chwilę obecną. Jestem głównym kapłanem tej świątyni, mam około 42 lat, ogoloną do skóry głowę a na sobie czyste, biało - szarawe ubranie aż do kostek i sandały na stopach. Idę powoli, w skupieniu przyglądam się rysunkom, by wreszcie zatrzymać się przed jednym z nich, przedstawiającym mnie, kapłana, kroczącego dumnie przed siebie i trzymającego w ręku specjalny sznur z zawiązanymi na nim wieloma węzełkami symbolizującymi przeszłe i przyszłe wcielenia. Naprzeciw narysowanej postaci, na wysokości głowy widnieje moje imię które, jak się okazuje, bez trudu mogę odczytać..! Brzmi ono: Emezhotep - Wieczny Podróżnik. Powyżej, nieco ponad głową umiejscowiono słońce - symbol Boga Ra, oświetlające nie tylko całą sylwetkę, ale i sznur z węzełkami na nim. Przyglądając się sobie nieco uważniej dostrzegam wyraźnie trzecie oko narysowane dokładnie pośrodku czoła z umiejscowionym w nim symbolem najwyższego kapłana.. Taki sam znak widnieje na bogato zdobionym wisiorze, który kapłan ma na szyi.. Skądś wiem, że tylko najwyżsi kapłani otrzymują swoje historie na ścianach, że to zaszczyt i przywilej innym, niższym rangom kapłanom - niedostępny. Idę dalej ciemnym korytarzem, by po kilkunastu krokach zatrzymać się ponownie. Tym razem patrzę na ostatni rysunek na ścianie.. Wiem, że na kolejnych, które zostaną naniesione tu nieco później, będzie przedstawiona najpierw moja śmierć, potem ceremonia pogrzebowa, i wreszcie ostatnia podróż mojej duszy w tym wcieleniu - podróż w zaświaty..
W ciszy wypełniającej korytarz słyszę własny, ciężki oddech.. Myślę o swym życiu.. o domu rodzinnym.. matce.. o świątyni.. wspominam wszystko, co wydarzyło się później.. Gdzieś we mnie, w moim sercu tkwi ogromny ból.. Wiem, że moja podróż.. moje życie dobiega końca.. Czuję, że nie ma we mnie woli życia.. że gdzieś po drodze moje serce się wypaliło.. Chcę już umrzeć.
Cofnięcie w czasie, dzieciństwo: Widzą siebie, jako 7- 8 letniego chłopaka bawiącego się na tyłach rodzinnego domu, pomiędzy drzewkami, kwiatami i rzeźbami. Skądś wiem, że moja rodzina jest bardzo dobrze usytuowana i bogata a ojciec piastuje jakiś bardzo wysoki urząd przy faraonie. Z racji swej pozycji mój ojciec przed paru laty już zdecydował, że w przyszłości zostanę najwyższym kapłanem i niejako „zakontraktował” mnie świątyni boga Ra, do której miałem(am) trafić po ukończeniu piętnastego roku życia. Taki „kontrakt” jeszcze bardziej podnosił status całej rodziny do góry, gdyż tylko nieliczni i wysoko urodzeni mogli dostąpić takiego zaszczytu..
Przyglądając się sobie pochłoniętemu dziecięcą zabawą, dostrzegam zbliżającą się małą dziewczynkę, jakiś rok lub dwa młodszą ode mnie, która z radością przyłącza się do zabawy. Dziewczynka ma trochę ciemniejszą skórę jak ja i skądś wiem, że razem ze swoją matką - niewolnicą służy naszej rodzinie. Wiem też, że zarówno moja matka, jak i ojciec mają wielu niewolników i prawie wszyscy pracują przy uprawach.
Dziewczynka z którą bawię się w ogrodzie jest mi bliska - od paru lat już wychowujemy się razem i bardzo lubimy, z wzajemnością. Moja mama (wspaniała kobieta o ciepłym sercu), patrzy na to „przez palce” i pozwala mi spędzać z małą niewolnicą dużo czasu, gdyż wie, że sprawia mi to dużą radość a ojciec z kolei zbyt rzadko bywa w domu, by zauważyć to i zabronić.
W miarę jak dorastaliśmy, nasza przyjaźń coraz bardziej przeradzała się w głęboką miłość i stało się oczywiste, że ani ja, ani ona nie zamierzaliśmy szukać dla siebie nikogo innego. Cały czas wiedziałem(am), że kiedyś przyjdzie dzień, w którym będę musiał(a) odejść do świątyni i choć bardzo tego nie chciałem(am) - czułem(am), że nie mogę sprzeciwić się ojcu. Wiedzieliśmy o tym oboje i oboje obawialiśmy się tego rozstania.
Przeniesienie w czasie: Właśnie skończyłem(am) 15 lat i od paru dni jestem w świątyni. Ze zwieszoną głową siedzę na swoim posłaniu i wspominam ostatnie chwile z rodzinnego domu. Widzę matkę spoglądającą na mnie ze współczuciem.. niecierpliwie czekającego ojca.. łzy w oczach mojej ukochanej.. Przez cały czas odczuwam głęboki smutek i tęsknotę, a jakby tego było mało, mam jeszcze wrażenie, jakby moje życie właśnie się skończyło..
Około trzech lat potem: Leżę na zimnej, kamiennej podłodze i z wysiłkiem wpatruję się w oczy jednego z kapłanów, który dokładnie naprzeciw mojej twarzy wypowiada od dłuższej chwili i na okrągło wciąż te same słowa: - „Bardzo chcesz być kapłanem.. to cel twojego życia.. Bardzo chcesz być kapłanem.. to cel twojego życia..” Jednocześnie i jakby z oddali do moich uszu dobiega niepokojący odgłos grzechotki czy kołatki, a w nosie aż kręci od mdłego, duszącego zapachu.. Wiem, że to kadzidło, od którego najpierw robi mi się słabo a potem tracę przytomność.”
Oglądając owe sceny z góry uświadamiam sobie kilka rzeczy na raz, przede wszystkim jednak fakt, iż hipnoza, której mnie właśnie poddano była efektem bezradności kapłanów wobec moich ucieczek ze świątyni. Co jakiś czas - dość regularnie - nie wytrzymywałem(am) i korzystając z każdej okazji, wracałem(am) do domu rodzinnego a wściekły ojciec odwoził mnie z powrotem do świątyni. Tylko moja matka wiedziała co było prawdziwą przyczyną tych ucieczek.. wiedziała o mojej miłości do młodej, ciemnoskórej niewolnicy.. o tęsknocie, którą odczuwałem.. Chroniła mnie i dbała, by nikt a szczególnie kapłani nie dowiedzieli się o niczym. Intuicyjnie czuła, że gdyby zorientowali się, co naprawdę jest grane - zrobili by jej albo mnie jakąś krzywdę. Ponieważ uciekałem(am) zbyt często, poddano mnie w końcu owej hipnozie, w efekcie której zmieniłem(am) się dość widocznie - przestałem(am) uciekać i wziąłem(am) się za naukę. Wydawało mi się, że bardzo chcę zostać kapłanem (najlepiej głównym).. że zawsze o tym marzyłem(am) i że nie ma nic ważniejszego dla mnie w życiu niż właśnie to.. Oczywiście nadal tęskniłem(am) za moją ukochaną, dalej chciałem(am), aby była zawsze przy mnie, by mnie kochała a ja ją.. Czułem(am) się jakby rozdwojony(a), ponieważ coś we mnie chciało być kapłanem, coś innego natomiast pragnęło miłości, szczęścia i rodziny.. Po dwóch latach wewnętrznej walki i rozterek, wpadłem(am) na pewien genialny pomysł a po następnych paru miesiącach, gdy po raz pierwszy dostałam coś w rodzaju przepustki do domu - swój pomysł bez wahania zrealizowałem(am). Po rozmowie z matką i jej pozwoleniu, zabrałem(am) swą ukochaną i jej matkę w pobliże świątyni, kupiłem(am) im niewielki, stary dom, kozy i wszystko, czego jeszcze było im trzeba, po czym grzecznie, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, wróciłem do świątyni. W moim umyśle i sercu wreszcie zapanował spokój – po raz pierwszy od paru lat byłem(am) szczęśliwy(a).
Od tej pory moje życie nabrało zupełnie innego wymiaru. Za dnia byłem(am) kapłanem zdobywającym coraz wyższe szlify, nocami zaś po kryjomu wychodziłem(am) ze świątyni i szedłem(am) do swej ukochanej, która stała mi się tak bliska, jak nigdy dotąd. Po trzech latach zmarła jej matka - zaraz potem urodził nam się pierwszy syn, po roku - drugi, potem trzeci. Przez dziesięć lat noc w noc chodziłem(am) do swej rodziny i nikt poza mną o niej nie wiedział. Po narodzinach drugiego syna, żona zaczęła nalegać, bym zrezygnował(a) z kapłaństwa i odszedł(a) ze świątyni. Gdzieś głęboko w sobie czułem(am), że miała rację.. że choćbym nie wiem jak był(a) szczęśliwy(a) - moje życie i tak było rozdarte. Nie umiałem(am) jednak odejść ze świątyni a tłumaczyłem(am) ów fakt w taki sposób, że dzięki kapłaństwu właśnie moja rodzina ma co jeść i za co żyć.. Hipnoza działała.
Cofnięcie w czasie (ponownie do piętnastego roku życia): Ojciec właśnie przywiózł mnie do świątyni, przedstawił wyższym kapłanom i pożegnawszy się ze mną - odjechał. Przydzielono mi pomieszczenie, w którym mieszkał już niewiele starszy ode mnie chłopak (natychmiast rozpoznaję w nim moją obecną mamę). Jak wynikało z naszej pierwszej rozmowy – był on równie wysoko urodzony, jak ja i przebywał w świątyni od prawie roku. Miał się mną zająć i powoli wprowadzać w życie świątynne. Szybko zorientowałem(am) się, że obaj jesteśmy pretendentami do zajęcia w przyszłości urzędu najwyższego kapłana i co to może dla nas oznaczać. Chłopak był niemiły, arogancki i złośliwy - szybko też i otwarcie oświadczył mi, że nie da mi żyć i że nigdy nie pozwoli mi zostać głównym kapłanem, ponieważ to właśnie on nim zostanie i to bez względu na cenę. Na jego wojownicze słowa wzruszyłem(am) ramionami - kompletnie mi na tym urzędzie nie zależało..
Przeniesienie w czasie: Chłopak okazał się być dużo gorszy, niż to wyglądało na początku naszej znajomości. Bałem(am) się go. Bez przerwy robił mi złośliwe kawały, podkładał „świnie”, wymyślał różne historie i potem donosił je do naszych przełożonych. Wiele razy otrzymywałem(am) od kapłanów dotkliwe kary, zanim „połapali” się w końcu, co naprawdę się dzieje. Po paru miesiącach, gdy poczułem(am) się pewniej i bezpieczniej pod opieką kapłanów, zacząłem(am) go ignorować. Nie odpowiadałem(am) na jego uporczywe zaczepki i nie pozwalałem(am) sobie dać się sprowokować do otwartej wojny. Wyraźnie czułem(am), że to jedyny skuteczny na niego sposób, a ponieważ nie mógł już nic mi zrobić - z biegiem czasu coraz bardziej mnie nienawidził i tak mijały lata. Obaj zostaliśmy kapłanami. Najpierw niższymi rangą, potem wyższymi - wciąż jednak nie było wiadomo, który z nas wejdzie na sam szczyt..
Przeniesienie w czasie: Zbliża się decydujący moment, kiedy po wielu latach niepewności główny kapłan ogłosi wreszcie, który z nas zastąpi go po jego śmierci. Na kilkanaście dni przed tym wydarzeniem mój rywal przypadkiem podejrzał mnie, jak wykradałem(am) się nocą ze świątyni. Nie namyślając się zbytnio poszedł za mną aż do chaty, gdzie mieszkała moja rodzina i odtąd chodził za mną noc w noc. Na początku nie mógł zrozumieć, co to za ludzie i dlaczego do nich chodzę, a gdy wreszcie dotarło to do niego, wpadł na pomysł aby wykorzystać tę wiedzę i zemścić się za wszystko, co według niego mu zrobiłem(am). Postanowił poczekać do dnia, w którym główny kapłan ogłosi swój wybór a potem, bez względu na wynik, odegrać się na mnie tak, abym nigdy o tej zemście nie zapomniał(a)..
Przeniesienie w czasie: Widzę siebie przyjmującego(ą) gratulacje z powodu awansu i wyróżnienia. Czuję się dziwnie - z jednej strony cieszę się, z drugiej nękają mnie jakieś niezrozumiałe obawy i lęki. Wiem, że dzisiejszą noc (oraz dziewięć następnych i wszystkie dni pomiędzy nimi) spędzę w izolacji od świata, tylko i wyłącznie w towarzystwie najwyższego z kapłanów.. To okryty tajemnicą rytuał, na który zostałem(am) już odpowiednio przygotowany(a). Podczas jego trwania zostaną przekazane mi tajemnice dostępne tylko najwyższym..
Następny dzień, późny poranek: Jestem zmęczony(a) całonocną rozmową z kapłanem. W chwili, gdy właśnie kończymy i już mamy położyć się spać, tuż przed świątynią rozlega się krzyk i nawoływania, by otwarto bramę. Z ciekawością podchodzę do małego otworu w ścianie i spoglądam w dół.. Widzę wieśniaków opowiadających coś z podnieceniem i wskazujących palcami na południe, w stronę gdzie stoi chata z moją rodziną. Wytężam słuch i zaraz docierają do mnie ich słowa:
- Same trupy.. Wiele krwi.. Wszyscy nie żyją.. Podcięte gardło.. Martwi chłopcy..
W miarę, jak słyszę coraz więcej, moje oczy robią się okrągłe z przerażenia a wyraz trwogi pojawia się na twarzy. W jednej sekundzie ogarnia mnie potworny lęk na samą myśl o tym, że coś im się stało.. Zrywam się z miejsca i nie zwracając uwagi na zdziwionego kapłana, nie bacząc na rytuały, zakazy i kary - pędem wybiegam najpierw z pomieszczenia, w którym spędziłem(am) noc, a potem ze świątyni.. Szybciej.. Szybciej.. Szybciej.. Biegnę ile sił w nogach w stronę chaty - jest mi całkowicie obojętne, że wszyscy to widzą oraz że zaraz wszystkiego się dowiedzą.. Parę minut potem klęczę pośrodku chaty wpatrując się martwym wzrokiem w leżące na podłodze zwłoki całej mojej rodziny - jestem w szoku.
***
Ps. Tym razem patrząc na tę scenę nie czuję już w sobie bólu ani rozpaczy - wypłakałam je już wcześniej, przed regresją. Wyraźnie natomiast pojawia się w mojej świadomości i sercu ogromne współczucie dla siebie samego(ej) i wszystkiego, czego później w wyniku tej straty doświadczyłam. Przyglądam się kobiecie leżącej z podciętym gardłem.. Przyglądam się sobie, próbującemu zetknąć ze sobą brzegi jej ran na szyi w nadziei, że kobieta ożyje.. Przyglądam się trzem chłopcom ze śladami po nożu w okolicy serca.. Ogarnia mnie głęboki smutek, gdy patrzę, jak klęczący pośrodku chaty człowiek umiera za życia z rozpaczy.. W chwilę potem w chacie pojawiają się wieśniacy, niewolnicy, kapłani.. Zabierają mnie w stanie szoku do świątyni i otaczają troskliwą opieką..
***
Przez wiele dni niczego nie jadłam, nie rozmawiałam z nikim, nie spałam po nocach. Przypominałam raczej wrak człowieka, niż egipskiego kapłana. Nie wychodziłam w ogóle z pomieszczenia, który przeznaczono dla mnie w chwili awansu.. Zamknęłam się w sobie, nie chciałam jeść ani żyć - czułam się tak, jakby życie złamało mnie na pół. Przez cały ten czas też wiedziałam, kto i dlaczego zamordował moich bliskich..
Gdy stan szoku minął, powoli wróciłam do swych obowiązków, byłam już jednak zupełnie innym człowiekiem. W moim sercu tkwił na tyle duży ból, że w którymś momencie zaczął przeradzać się w nienawiść, gniew i bunt przeciwko wszystkiemu, co spotkało mnie ze strony mojego konkurenta.. także przeciwko temu, co zrobił z moją rodziną.. Zrodziło się we mnie pragnienie zemsty, z biegiem czasu coraz silniejsze i coraz bardziej palące. Którejś nocy, pod osłoną ciemności i z nożem w ręku, poszedłem (poszłam) do kwatery mojego rywala - chcąc go zabić i, o ironio, nie było go tam! Nigdzie go nie było.. Musiał wyczuć na czas mój zamiar, bo uciekł w porę - nie tylko z sypialni, ale i ze świątyni..
Zaraz następnego dnia rozesłałem(am) ludzi po całej okolicy, szukali wszędzie, i nic. Przepadł, jak kamień w wodzie. Szukałem(am) go przez wiele lat, ale bezskutecznie.. Po jakimś czasie zmarł najwyższy kapłan i przejąłem(am) jego funkcje. Byłem(am) na szczycie.. Nawet faraon się ze mną liczył. Należałem(am) do najważniejszych postaci Egiptu - wszystko to jednak nic dla mnie nie znaczyło.. Wciąż cierpiałem (am) z powodu straty swych bliskich i nienawiści, która zaczęła mnie zjadać żywcem..
Przeniesienie w czasie - ponownie do świątynnego korytarza, gdzie w półmroku, jako 42-43 letni najwyższy kapłan oglądam na ścianie swoją historię i rozmyślam o swoim życiu: Stoję przed ostatnim rysunkiem na ścianie, który przedstawia mnie jako człowieka wycieńczonego, chorego, szykującego się do ostatniej podróży.. Dopiero teraz dostrzegam swoją twarz - jest bardzo wychudzona i wynędzniała a oczy płoną gorączką i uciekającym z nich życiem. Czuję, jak trzęsą się pode mną kolana a ręce ledwo trzymają się ścian.. Uświadamiam sobie, że dzień mojej śmierci jest już przerażająco bliski i że to coś, co zjada moje wnętrzności od dłuższego już czasu, wkrótce pokona mnie całkowicie. Przez cały czas towarzyszy mi ogromny ból - i psychiczny, i fizyczny. Mimo, iż boję się śmierci - pragnę, by wreszcie nadeszła i cały ten koszmar się skończył. Nie chcę żyć od chwili, gdy odeszli moi bliscy, gdy odeszła największa miłość mojego życia.. drobna ciemnoskóra dziewczyna, która była przy mnie od dzieciństwa..
Po paru dniach rzeczywiście umarłam a moje zwłoki zabalsamowano i pochowano zgodnie z rytuałem oraz wszelkimi honorami w krypcie grobowej. Po paru następnych dniach z kolei na ścianie w ciemnym korytarzu świątyni pojawiły się trzy nowe i ostatnie zarazem rysunki. Na jednym uwieczniono moją śmierć, na drugim ceremonię pogrzebową, a na trzecim wyobrażenie o mojej podróży w zaświaty, w krainę boga Raa..
Komentarz
Pod koniec regresji i jeszcze przez kilka dni po niej, tkwiłam w stanie, który można by określić jako czysto refleksyjny. Rozmyślałam o swym życiu, mamie, i o wszystkim, co chciałabym osiągnąć.. Zrozumiałam, że podstawową intencją, na której usiłowałam budować swoje życie była zemsta, i dlaczego nic mi się w nim nie udawało.. Ta sama intencja tkwiła u podstaw mojej decyzji o wyborze tej a nie innej istoty na swoją obecną mamę. Dotarło do mnie też, że tak naprawdę od chwili, gdy tylko urodziłam się w tym wcieleniu - chciałam się na niej mścić za to, że zamordowała mi tych, których kochałam.. A mama? Wiem, że gdzieś tam w głębi siebie czuła się naprawdę winna i od początku mojego życia prowokowała mnie do tego, bym niemal na każdym kroku sprawiała jej problemy, cierpienie i rozczarowanie. Od momentu regresji rozumiem to już i dostrzegam, natomiast istotną zmianą, jaką odczułam w wyniku regresji okazał się fakt, iż całkowicie straciłam ochotę nie tylko odpowiadać na te prowokacje, ale i się na niej za cokolwiek mścić. Odpuściło mi na dobre.