Kontakt

Ścieżkami Serca

Rozwój duchowy
w praktyce

- Strach

Strach

 

Regresję tą bardzo przeżyłam ze względu na wyraźny kontakt i pomoc jaką otrzymałam od mojego Opiekuna duchowego. Już na cztery godziny przed regresją zaczęłam odczuwać narastający strach. Miałam nieprzyjemne wrażenie, jakby „coś” we mnie zbierało się w okolicy splotu słonecznego, drżało i przemieszczało gwałtownie w górę i w dół. Byłam przerażona. Ani na chwilę nie opuszczał mnie lęk. Co gorsza z biegiem czasu ów lęk jeszcze natężał się, wzrastał i stopniowo ogarniał całe moje ciało. Tuż przed regresją byłam już jednym wielkim kłębem strachu i nie umiałam skupić się na niczym innym. Kładąc się na łóżku w celu odprężenia i wprowadzenia się w relaks, byłam całą sytuacją zrozpaczona - czułam, że nie będę w stanie tego zrobić.. Postanowiłam poprosić swego Opiekuna duchowego o pomoc i zaraz też ją otrzymałam. Poczułam wyraźny ucisk na głowie, gdzieś pomiędzy trzecim okiem a koroną. Coś spływało we mnie a ja natychmiast zaczęłam się uspokajać i odprężać. Strach nie ustąpił – przestał mi jednak przeszkadzać. Oddychałam coraz spokojniej a pół godziny potem byłam już głęboko odprężona i rozpoczęłam procedurę, którą nazywam „przejściem”. Minęło jeszcze parę minut i znalazłam się w innym czasie i miejscu..

 

- „Jestem młodym, kilkunastoletnim chłopcem. Widzę siebie, opierającego się o swobodnie burtę, zapatrzonego w horyzont - tam, gdzie niebo łączy się z morzem. Jestem na średniej wielkości, drewnianym statku z dużymi żaglami. Słyszę krzyki i nawoływania się ludzi, padające komendy, bieganinę, tupot bosych stóp o pokład statku. Zbliża się wieczór.. Wyczuwam w sobie lęk. Mam jakieś obawy, których na ten moment nie umiem zrozumieć. Wiem tylko tyle, że związane są z wydarzeniami poprzedniego dnia, które rozegrały się na pokładzie. Stoję zamyślony, gdy słyszę ostry głos tuż za sobą:

- Co tu robisz, gnojku?

Przestraszony, odwracam się gwałtownie. Przed sobą widzę pełną złości, nalaną twarz człowieka, który jest moim szefem na tym statku. Budzi we mnie strach.

- Zjeżdżaj do ładowni! Tam jest twoje miejsce, szczeniaku! Masz poustawiać wszystkie skrzynie tak, aby były gotowe do wyładunku! Ruszaj się! Już!!!

Nie czekając na dalsze jego krzyki, natychmiast podbiegam do włazu w pokładzie i zeskakując po dwa, trzy stopnie zbiegam na dół. W ładowni jest ciemno. Światła wystarcza tylko na oświetlenie bezpośredniej bliskości włazu. Gdy jestem już na dole, ruszam w lewo - tam, gdzie stoją skrzynie z tytoniem i herbatą. Wiem, że one właśnie mają zostać rozładowane w najbliższym porcie.. Gdy oddalam się od drabiny na jakieś 5 - 6 metrów, słyszę za sobą huk zamykanej klapy. Zapada ciemność. Nie rozumiem.. przecież wszyscy wiedzą, że klapę zamyka się tylko w dwóch przypadkach - gdy pada deszcz lub gdy na morzu jest sztorm.. Mam wyraźne złe przeczucia - coś tu nie gra, coś jest nie tak.. Zaczynam się bać.. Nie bardzo wiem, co robić: czy iść dalej ku skrzyniom, czy wrócić i otworzyć klapę? Spoglądam w górę.. moje oczy przywykły już do ciemności. Słabe promyki światła, przedzierające się przez szpary między deskami pokładu nie pomogą mi w pracy.. Wyciągam przed siebie rękę, palce dłoni rozmywają się w mroku.. Decyduję się wrócić i otworzyć klapę, gdy słyszę dziwny szmer dobiegający zza skrzyni tuż przede mną. Znam odgłosy szczurów i czuję, że to nie one.. Coś mnie ciągnie w tym kierunku, robię więc dwa kroki w jej stronę i z mojego gardła wydobywa się krzyk przerażenia na widok nagle wyłaniającej się tuż przede mną postaci. Czuję skurcz strachu w żołądku a moje ciało zaczyna się trząść w chwili, gdy kątem oka widzę unoszące się do góry ramię z długą na pół metra maczetą.. Ogarnia mnie przerażenie. Nie jestem w stanie kontrolować tego, co się ze mną dzieje. Wyraźnie czuję, jak w spodniach robi mi się mokro, jak zastygam w miejscu a strach nie pozwala mi poruszyć się ani na centymetr. Jedynym, co przemyka mi przez głowę jest to, że nie mogę uciec i że za chwilę zginę. Mam wrażenie, jakby czas się zatrzymał a każda sekunda rozciągała się w nieskończoność..”

 

Leżąc na łóżku i przeżywając te chwile, doświadczam wyraźnego rozdwojenia świadomości. Z jednej strony jestem tam, w ładowni, czując i widząc wszystko, co się dzieje, a z drugiej jestem tu i teraz - leżącą na łóżku Agnieszką, w pełni świadomą faktu, że wszystko co przeżywam, to moja przeszłość. Czuję, jak całe moje ciało się trzęsie.. czuję, jak słowa, którymi opowiadam koleżance o tym, co widzę i przeżywam ledwo wydobywają się z mojego gardła, jak strach paraliżuje mi szczęki. Mam wrażenie ogromnego pulsowania w splocie słonecznym - jakby jakaś gęsta, lepka masa w kształcie kuli rozciągała się i kurczyła, rozciągała i kurczyła, rozciągała i kurczyła.. To wyjątkowo przykre i niemiłe doznanie. W pewnym momencie dzieją się dwie rzeczy na raz, obie zaskakujące i zadziwiające dla mnie:

 

Patrząc na człowieka z uniesioną w dłoni maczetą, widzę jego rozjaśniającą się w mroku twarz i oczy. W jakiś sposób natychmiast rozpoznaję w nim moją obecną matkę! Jest to dla mnie tak szokujące odkrycie, że na moment dosłownie „odbiera” mi głos. Przez moją głowę z prędkością błyskawicy przelatują słowa:

- O Boże, to moja mama! To moja mama! To moja mama! - a po chwili do oczu napływają łzy.. - Jak mogłaś, mamo.. jak mogłaś..”

I w tym momencie dzieje się coś równie zaskakującego: obraz w ładowni się zatrzymuje, niczym stop klatka na taśmie filmowej! Nie rozumiem.. przez chwilę zastanawiam się nad tym faktem, po czym nie mogąc znaleźć sensownego wytłumaczenia, daję sobie spokój tym bardziej, iż w jakiś sposób czuję, że dzieje się tak, jak powinno i że tak naprawdę wszystko jest w porządku. Cały czas mam przed sobą obraz matki z uniesioną w dłoni maczetą.. cały czas trzęsę się ze strachu a owa nieprzyjemna, energetyczna masa na moim splocie słonecznym pulsuje jeszcze intensywniej, niż dotąd. Nie wiem, jak długo to trwa, po pewnym czasie jednak wyczuwam zmianę. Powoli strach zaczyna się zmniejszać, ciało uspokaja się a ja odzyskuję w miarę normalny oddech. Leżę jeszcze przez chwilę w ciszy wyraźnie czując, jak pulsująca kula ze splotu słonecznego unosi się do góry - zupełnie jakby coś ją dosłownie wysysało. To zadziwiające wrażenie a gdy wreszcze znika, ogarnia mnie uczucie ogromnej ulgi, pustki na splocie słonecznym, lekkości i euforii. Po raz pierwszy w życiu czuję się wolna, naprawdę wolna!

 

W tej samej chwili obraz z ładowni, który wciąż mam przed oczami, znika a jego miejsce zajmuje ciemność. Zastanawiam się, co teraz? Czy to już koniec? Dlaczego nie przeżywam, a przynajmniej nie oglądam mojej śmierci w tej ładowni?

 

I jakby w odpowiedzi na te pytania wyraźnie słyszę w swych myślach słowo „czekaj” i wiem, że należy on do mojego Opiekuna duchowego. Leżę więc spokojnie opowiadając o wszystkim przyjaciółce, która siedząc obok wspiera mnie i zapisuje każde moje słowo. Przerwa w regresji trwa około 3 - 4 minut, a obraz z ładowni pojawia się ponownie w chwili, gdy jestem już całkowicie odprężona i spokojna. Po strachu nie zostało nawet śladu..

 

- „Jestem młodym, kilkunastoletnim chłopcem. Widzę siebie, opierającego się o swobodnie burtę, zapatrzonego w horyzont - tam, gdzie niebo łączy się z morzem. Jestem na średniej wielkości, drewnianym statku z dużymi żaglami. Słyszę krzyki i nawoływania się ludzi, padające komendy, bieganinę, tupot bosych stóp o pokład statku. Zbliża się wieczór..”

 

- Zaraz, zaraz.. przecież to powtórka! Jeszcze raz to samo?! - Cała sytuacja staje się w ułamku sekundy jasna: tym razem mam pewność, że umrę w tej ładowni tyle, że już bez lęku! Oczywiście! Doświadczam zmiany w karmie! To niesamowite! Czuję w sobie wzbierającą ogromną wdzięczność i radość, tymczasem akcja powoli dochodzi do momentu, gdy zza skrzyni wyłania się postać mężczyzny z maczetą w dłoni. Całą sytuację przeżywam jeszcze raz i w ogóle nie doświadczam lęku, nawet najmniejszego. Spokojnie patrzę, jak ręka trzymająca maczetę błyskawicznie opada w dół a moje ciało dosłownie przecięte w pasie na pół - upada bezwładnie na deski ładowni. Wiem, że umieram. Mam całkowitą świadomość tego, co się stało i przez jakąś chwilę jeszcze zachowuję przytomność. Widzę, jak człowiek pochyla się nade mną.. przez kilka sekund patrzy na mnie, potem odchodzi.. Słyszę jego ciche kroki.. jak wchodzi po drabinie.. jak najpierw otwiera się a potem zamyka za nim klapa prowadząca na pokład statku. Zostaję sam (a). Patrzę przed siebie, na strużki światła, sączące się przez szpary w pokładzie. Do moich uszu docierają odgłosy ze statku. Jestem spokojny (a), jakby pogodzony(a) z tym, co się stało. Czuję jak na moją klatkę piersiową wspina się szczur.. jeden, drugi, trzeci.. Wydają takie śmieszne piski.. Nie przeszkadza mi to, nie czuję bólu mimo, iż wiem, że dobrały się do moich jelit leżących na podłodze. W pewien sposób je lubię i cieszę się, że nie jestem sam(a) w takiej chwili.. Przypominają mi się wydarzenia z dwóch poprzednich dni i wiem już, co stało się przyczyną mojej śmierci.. W nocy czworo ludzi z załogi upiło się do nieprzytomności. Zanim jednak tę przytomność „zapili”, zgwałcili dwie kobiety, które kapitan zabrał na pokład. Miały zejść na ląd w najbliższym porcie, w tym samym, w którym miały zostać wyładowane skrzynie z kawą, herbatą i tytoniem. Pech tych pijaków polegał na tym, że obie kobiety były krewnymi kapitana - a właściwie jedna z nich, druga natomiast, starsza, była jakby nianią, opiekunką tej młodszej. Kapitan, gdy dowiedział się o gwałcie, wściekł się i kazał ich powiesić, a dowiedział się o tym ode mnie.. Widziałem (am), co tamci zrobili, obserwowałem (am) końcówkę tych wydarzeń zza dużej, drewnianej belki a potem ze strachu i przerażenia uciekłem(am). Gdyby mnie wtedy zobaczyli, pewnie wyrzucili by mnie za burtę. Przyglądając się zbiorowemu gwałtowi czułem(am) żal i smutek, nie mogłem(am) zrozumieć, jak oni mogą tak strasznie krzywdzić te biedne kobiety. Nie znałem(am) ich, ale od samego początku, gdy tylko postawiły swe stopy na pokładzie statku, czułem(am) - szczególnie do młodszej - jakąś taką łagodność w sobie i sympatię. W moim odczuciu gwałciciele postąpili strasznie i uznałem(am), że muszą za swoje bestialstwo odpowiedzieć. Obie kobiety o nocnych wydarzeniach milczały. Były zastraszone, że jeśli doniosą kapitanowi, zginą zanim statek dotrze do lądu. Oprawcy nie wiedzieli, że ich obserwuję.. ja natomiast, że było ich czterech. Widziałem trzech, czwarty zaś - najbardziej pijany i niezdolny do gwałtu - siedział tuż za ścianą, dla mnie niewidoczny. Doniosłem(am) na trzech, czwarty natomiast - czyli moja obecna mama - zamordował mnie w ładowni z zemsty za śmierć swoich kumpli..”

 

Chwilę po tym, jak przypomniałam sobie te wydarzenia, uniosłam się w górę, ponad swoje przecięte na pół ciało i znalazłam się w tunelu. Leciałam ku światłu. Regresja zakończyła się w momencie, gdy poczułam ogarniające mnie ciepło, łagodność i ukojenie. Zaraz potem wszystko znikło a ja wróciłam do rzeczywistości.

 

Komentarz

 

Przez kolejne trzy dni towarzyszyło mi wrażenie niesamowitej, przyjemnej pustki i ulgi na splocie słonecznym. Moja przepona pracowała lżej. W ciągu tygodnia ustąpiły mi nerwobóle żołądka, które nie dawały mi spokoju przez ponad dwa lata poprzedzające regresję. Wyraźnie też się uspokoiłam. Strach odczuwałam nadal, nie paraliżował mnie już jednak, jak to było wcześniej, nie był taki wielki. Od tego czasu - mimo lęku - jestem w stanie wchodzić w sytuacje których się boję i stawiać im czoła, przedtem było to niemożliwe. Poprawiły się też moje stosunki z mamą. Przez wiele lat nie umiałam jej powiedzieć „nie”, czegokolwiek odmówić czy choćby normalnie rozmawiać.. Po regresji stałam się odważniejsza, pewniejsza siebie. Wiem też, że strach uwolniony poprzez regresję był jakby częścią składową mojego programu na życie, a przynajmniej na pewien jego etap – programu ofiary. Opisaną regresję przeszłam w 1994 roku, natomiast jakieś 2-3 lata potem potem dowiedziałam się, że na poziomie karmicznym (w obecnym wcieleniu) mam do przepracowania właśnie lęk. Zrozumiałam wtedy, jak ogromne znaczenie miała ta regresja i że właśnie dzięki niej mogłam później rozpocząć jakąkolwiek pracę nad sobą. Kilka miesięcy po niej wpadły mi w ręce pierwsze książki Louise L. Hay i Leszka Żądło, i od nich się zaczęło.. Przez parę lat intensywnie pracowałam nad lękiem oraz poczuciem ofiary w sobie. W dużej mierze osiągnęłam sukces - przestałam się aż tak bać i wypłakałam dość dużą dawkę poczucia krzywdy, bólu i cierpienia z duszy. Bardzo się zmieniłam. Stopniowo też, ale coraz pewniej otwierałam się na siebie, swoją przeszłość oraz emocje, które zepchnęłam gdzieś głęboko w podświadomość. Zaczęłam się odblokowywać i nareszcie uśmiechać. Opisana regresja uświadomiła mi, kim w istocie jestem, kim w ogóle jest człowiek i jak wiele spraw może się za nim ciągnąć, ograniczać i zabijać na wiele sposobów. Była to pierwsza ale zarazem jedna z największych zmian, jakie dokonały się we mnie w obecnym wcieleniu. Wtedy też zrozumiałam, po co tu jestem – aby się oczyszczać, oczyszczać i oczyszczać.. aby przerwać obłędny łańcuch wlokącej się za mną karmy i aby naprawdę wystartować - w swej odysei ku sobie i ku boskości w swoim sercu. Zrozumienie to zaważyło na moim życiu, stało się celem numer jeden i dziś, po wielu latach duchowej praktyki i doświadczenia mogę spokojnie powiedzieć - udało mi się go osiągnąć!