Jesteś tutaj
- Strażnik Huny
Strażnik Huny
Moje pierwsze w obecnym wcieleniu spotkanie z Huną miało miejsce wiele lat temu. Wcześniej od znajomych słyszałam coś niecoś o hunie, nie byłam jednak tym tematem specjalnie zainteresowana. Zdarzały mi się też i takie chwile, kiedy wyraźnie wyczuwałam w sobie opór, by czegoś więcej się na ten temat dowiedzieć. Tłumaczyłam to sobie na różne sposoby, nigdy jednak nie starając się naprawdę dociec, co jest przyczyną takich reakcji. Sytuacja taka trwała dość długo, do momentu w którym „przypadkiem” odkryłam, że zawsze wtedy, gdy ktoś w mojej obecności poruszał temat Huny, ja natychmiast usiłowałam zmienić temat. Czasem mi się to udawało, a czasem nie. Gdy zrozumiałam, co robię, natychmiast postanowiłam dowiedzieć się od siebie - dlaczego? Opracowałam więc sobie kilka testów, z których wiele wynikało, najważniejsze jednak i najczęściej powtarzające się było stwierdzenie mojej podświadomości, że mnie na ten temat rozmawiać nie wolno i że całą wiedzę, jaką o Hunie posiadam - muszę głęboko przed samą sobą i innymi ukrywać. Zastanowiło mnie to.. a zastanowiło tym bardziej, że wtedy już wiedziałam co nieco o strażnikach, oraz jaką rolę odgrywają na przestrzeni nie raz i wielu wcieleń. Nasunęło mi się podejrzenie.. czyżbym i ja nim była? A skoro tak, to dlaczego? I po co? Nie czekając już dłużej weszłam w medytację i pomodliłam się o dotarcie do źródeł moich obecnych zachowań oraz uwolnienie się od nich. W dwa dni potem wyraźnie poczułam nadchodzący typowy stan regresywny, więc poprosiłam koleżankę o pomoc i po zrelaksowaniu - poddałam się napływającym wspomnieniom:
„Jestem na pustyni. Dookoła dostrzegam tylko piach i mnóstwo małych, szarych kamieni. Słońce na niebie zdaje się wypalać wszystko dookoła. Panuje straszny upał a powietrze, którym oddycham, zdaje się być po prostu gorące. Jestem około trzydziestoletnim mężczyzną, ubranym w długie łachmany. Moją głowę okala kaptur, chroniąc mnie przed palącymi promieniami słońca. Chce mi się pić.. Przystaję na chwilę, grzebię w swym bagażu i wyciągam mały, skórzany bukłak z wodą. Łapczywie wypijam kilka łyków, po czym ociągając się trochę, ruszam dalej. Myślę o woreczku z ziemią, który mam ze sobą. Czuję, że ten woreczek jest dla mnie bardzo, bardzo ważny.
Przeniesienie w czasie: Ostrożnie i po cichu, tak aby nikt mnie nie zauważył, pukam do swego rodzinnego domu. Otwiera mi służący, który - choć jest ciemno a ja mam na sobie kaptur - natychmiast mnie rozpoznaje. Bez zbędnych słów, trzymając w dłoni oliwną lampkę, prowadzi mnie do pomieszczenia, gdzie leży mój ojciec - stary i od lat schorowany człowiek.
- Jak on się czuje? - pytam służącego.
- Źle, panie.. to już niedługo potrwa..
Natychmiast robi mi się smutno. Wiedziałem(am) od dawna, że ta chwila kiedyś nadejdzie, ale mimo tego nie czuję się na nią gotowy. Z pochyloną głową wchodzę do jasno oświetlonego, sporego pomieszczenia, pośrodku którego stoi łóżko a na nim - mój ojciec. Jest bardzo blady.. Stary człowiek na mój widok wyraźnie się ożywia. Przez chwilę ściskamy się, cieszymy i nawzajem, stęsknieni za sobą, poklepujemy się po ramionach a zaraz potem wyciągam ze swego bagażu woreczek z ziemią. Na jego widok ściska mocno moją rękę, w oczach wyraźnie dostrzegam łzy..
- Dziękuję ci, synu.. dziękuję.. - mówiąc to opada na poduszkę a mnie znowu robi się smutno. Powitanie wyraźnie go zmęczyło a wzruszenie, gdy zobaczył woreczek, też zrobiło swoje. Drżą mu ręce.
- Odpocznij, tato.. ja będę przy Tobie.
Staruszek kiwa głową na znak zgody, a ja długo przyglądam mu się, gdy zasypia w spokoju.
***
W tym momencie obraz zatrzymuje się a ja oglądam szybkie migawki z wcześniejszych wydarzeń oraz przypominam sobie kim jestem, co tu robię i dlaczego ukrywam się będąc z wizytą w rodzinnym domu. Widzę siebie jako małego, może czteroletniego chłopca na uroczystości pogrzebowej mojej matki. Potem przeprowadzamy się w zupełnie inne okolice, a ojciec kupuje dom (ten, w którym obecnie umiera). Ze śmiercią mamy związana jest utrata większej części majątku, więc ojciec aby zapewnić mi godne warunki życia na przyszłość, zawarł umowę z kapłanami - położonej o jakieś 2 tygodnie drogi od naszego domu - świątyni. Według tej umowy w chwili, gdy ukończę dziesiąty rok życia, mam przejść pod stałą opiekę kapłanów, otrzymać wykształcenie i w późniejszym czasie dołączyć do ich grona, jako kapłan. Gdy skończyłam 10 lat i nadszedł moment odejścia do świątyni - cieszyłam się i bardzo chciałam zostać kapłanem. Nie miałam do ojca pretensji ani żalu, choć nie chciałam się z nim rozstawać. Kochałam go i od początku był dla mnie ogromnym autorytetem. Rozumiałam, dlaczego tak postanowił. W świątyni byłam najpierw służącym a po dwóch latach rozpoczęłam naukę. Nie wolno mi było nikomu mówić, czego się uczę. Nie wolno mi było też spotykać się z nikim spoza świątyni, nawet z ojcem. Nie było odwiedzin ani przerw w nauce.. jedynym dozwolonym towarzystwem byli kapłani i chłopcy tacy, jak ja - na stałe przebywający w świątyni. W miarę upływu czasu, gdy zaczęłam dorastać, przechodziłam kolejne stopnie wtajemniczeń duchowych. Medytowałam, ćwiczyłam, modliłam się.. Gdy miałam jakieś 20 lat, pozwolono mi uzdrowić pierwszego pacjenta, kolegę z naszej grupy. Potem kazano mi złożyć przysięgę, że zarówno o swych umiejętnościach, jak i o wiedzy, którą posiadam - nie powiem nikomu spoza świątyni..
Potem było kolejnych kilka lat nauki. Studiowałam grube księgi, zapisy, stare podania. W pewnym momencie mocno wybiłam się ponad pozostałych adeptów i w nagrodę przyjęto mnie do kapłańskiego grona. W krótkim czasie stałam się prawą ręką głównego kapłana, jego ulubieńcem i faworytem. W dowód zaufania pozwolono mi podróżować - często byłam wysyłana poza świątynię w różnych celach.. Czasem na krótko a czasem na bardzo długo. Zdarzało się, że i przez wiele tygodni przebywałam poza murami. Parokrotnie też, pomimo wbitych mi w głowę zakazów, odwiedziłam swego ojca. Robiłam to tylko wtedy, kiedy było mi „po drodze” i z zachowaniem szczególnej ostrożności, gdyż wiedziałam, że karą za to jest wydalenie ze świątyni. Przebierałam się w łachmany, chowając do torby swoje kapłańskie szaty, nie goliłam głowy a pierścień ze znakami świątyni i metalową opaskę (którą normalnie nosiłam na głowie), zakopywałam w specjalnie oznakowanym przez siebie miejscu. Do domu zbliżałam się tylko wieczorami lub nocą, opuszczając go zawsze przed świtem. O moich odwiedzinach wiedziały tylko dwie osoby - tata i jego wierny służący. Podczas mojego ostatniego pobytu w domu, cztery lata temu ojciec, już wtedy poważnie chory, prosił mnie o to, abym - jeśli będę miała kiedyś okazję - przywiozła mu woreczek ziemi z grobu jego żony a mojej matki. Wiedziałam, że bardzo za nią tęsknił i że kiedyś był z nią bardzo szczęśliwy. Obiecałam sobie, że spełnię jego prośbę. Taka okazja natrafiła się dopiero teraz, na krótko przed jego śmiercią..
***
Przeniesienie w czasie: Za parę chwil zacznie świtać, powoli więc zbieram się do wyjścia. Żegnam się z ojcem. Patrząc na niego mam wrażenie, że widzę go po raz ostatni.. jestem bardzo smutny(a) i przybity(a).. Nie chcę, by umarł.. Nie chcę też, by widział mój smutek.. Uśmiecham się do niego:
- Wkrótce wrócę do ciebie, ojcze.. znów się zobaczymy, obiecuję.
Tata patrząc na mnie mówi cicho ale wyraźnie
- Dbaj o siebie, synku.. słyszysz?
- Tak, ojcze..
Po chwili wychodzę z domu. Gwiazdy na niebie już zbladły, za chwilę wzejdzie słońce. Śpieszę się. Nie chcę, by ktokolwiek mnie tu zobaczył..
Przeniesienie w czasie: Stoję u wejścia do świątyni, a dokładnie na szczycie schodów, pomiędzy dwoma wysokimi kolumnami. Czekam, aż otworzą mi bramę i będę mógł(a) wejść do środka. Za chwilę drzwi się uchylają i staje w nich nie niewolnik, jak zawsze, ale sam główny kapłan.. Wita mnie wypytując o podróż, po czym towarzysząc mi w drodze do łaźni oznajmia mi, że podczas mojej nieobecności zapadła decyzja dotycząca mojej przyszłości w świątyni. Mówiąc te słowa uśmiechał się a gdy zapytałem(am), co to za decyzja, powiedział:
- Za kilka dni weźmiesz udział w pewnym rytuale. Tylko najwyżsi kapłani go znają.. a potem będziesz się uczył. Gdy nadejdzie mój czas, zastąpisz mnie i obejmiesz pieczę nad całą świątynią.
Jestem zszokowany(a). Wszystkiego bym się spodziewał(a), tylko nie tego. Chwalono mnie już za moje umiejętności, stawiano za wzór innym, uczyłem(am) się najlepiej i najszybciej spośród wszystkich, jako pierwszego przyjęto mnie do grona kapłanów i pierwszy otrzymałem stopień starszego kapłana.. ale to? Długo nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, w końcu zmęczony(a) myślami i podróżą - zasypiam w ciszy świątyni.
Przeniesienie w czasie: Leżę na dużym stole w pomieszczeniu, w którym nigdy jeszcze nie byłem(am). Dostęp do niego mieli tylko wyżsi kapłani, nam nie wolno było tu wchodzić. Zanim kazano mi się położyć, zdjęto mi metalową opaskę z głowy i dano do wypicia mętny płyn o gorzkim smaku i nieprzyjemnym zapachu.
Leżę więc na owym stole i czuję, że coś dziwnego dzieje się ze mną. Odnoszę wrażenie, jakbym czuł(a) i słyszał(a) wszystko co dzieje się w całej okolicy.. Moja skóra stała się bardzo wrażliwa na najlżejszy choćby podmuch powietrza. Zza zasłony wyraźnie słyszę głuchy, monotonny dźwięk jakiegoś bębna. W pewnym momencie tuż nad sobą widzę się twarz głównego kapłana - robi coś przy mojej głowie.. jakby wymachiwał bardzo powoli rękami.. coś mówi al nie mogę zrozumieć, co.. chyba każe mi się skoncentrować.. Robię ogromny wysiłek i wtedy jego słowa zaczynają do mnie docierać.. każe mi stworzyć coś w umyśle.. mówi, że w to miejsce włożę wszystko, czego do tej pory się tutaj nauczyłem(am) i czego jeszcze się nauczę.. Tak.. On mówi o tym, że muszę tam ukryć całą swoją wiedzę i pilnować, aby się nie zabrudziła, nie wypaczyła ale i nie wydostała na zewnątrz.. to tajemnica.. moc, której muszę strzec.. to najważniejsze.. Ostatnie słowa powtarza trzykrotnie wpatrując się w moje oczy a ja, poza nim, nie widzę już niczego i niczego, poza tymi słowami nie słyszę:
- „Dbaj aby to, co ma zostać niezmienione, nigdy zmienione nie zostało a wiedza pozostała w ukryciu”.. - po czym pyta - zrozumiałeś?
Kiwam głową powtarzając wszystko, co mi powiedział. Dźwięk bębna cichnie.. Kapłan każe mi teraz spać i obudzić się następnego dnia o poranku.. mogę odpocząć.. mogę wreszcie odpocząć.. zasypiam..”
W zasadzie regresja się na tym skończyła. Opiekun pokazał mi jeszcze tylko kilka migawek z późniejszych wydarzeń. Widziałam siebie zakładającego na głowę opaskę ze złota - przywilej najwyższego z kapłanów. Widziałam także, jak wiele, wiele lat potem, w podobny sposób, w jaki mnie inicjowano - ja inicjowałam innych, również przy użyciu narkotyków. Opiekun pokazał mi fragmenty, z których wynikało, iż otrzymałam dostęp do ksiąg okrytych największą tajemnicą, o istnieniu których wiedzieli tylko nieliczni. Czułam własne zdumienie i zaszokowanie, jakich doznawałam podczas ich studiowania, mentalny i emocjonalny ciężar odpowiedzialności za ich zawartość oraz troski, by nie trafiły w ręce zaślepionych szaleńców. Nie wiem jednak, co było w owych księgach i nie wiem, czego się z nich uczyłam. Niestety, leżąc w regresji nie miałam dostępu do żadnych informacji, być może nie byłam wtedy na nie gotowa.. Być może nie przestałam całej tej, przechowywanej gdzieś w mojej głowie wiedzy, pilnować.
Komentarz
Po tej regresji w moim zachowaniu zaszły dość istotne zmiany.. Nie przeszkadzało mi już, gdy ktoś w mojej obecności poruszał temat Huny, nie zmieniałam tematu, nie uciekałam od wiedzy. Zaczęło dziać się dokładnie odwrotnie - zainteresowałam się Huną oraz wszystkim, co jej dotyczyło. Sięgnęłam po książki. Podczas ich lektury i pomimo, iż czytałam je po raz pierwszy w życiu, nieustannie odnosiłam wrażenie, że skądś znam to wszystko bardzo dobrze.. że absolutnie nie jest mi to obce. W miarę pogłębiania swej wiedzy, pojawiło się we mnie także coś, co na tamten moment wydawało mi się złe i pełne pychy z mojej strony. Otóż ciągle wydawało mi się, że to, co czytam np. w książkach Longa - jest zaledwie małą cząstką wiedzy, którą na ten temat posiadam i że wiem znacznie, znacznie więcej.. Któregoś dnia, gdy akurat byłam pochłonięta czytaniem, przyszedł do mnie kolega z prośbą o parę kropli na żołądek. Miał wrzody i ciągłe problemy z tego powodu, które akurat tego dnia doskwierały mu bardziej, niż zwykle. Natychmiast wpadł mi do głowy pomysł, aby spróbować zastosować w praktyce to, o czym pisało w czytanej przeze mnie książce. Poprosiłam, by się położył i po przypomnieniu sobie opisywanej w Hunie procedury, zaczęłam głęboko oddychać i wizualizować, a gdy poczułam, że jestem gotowa - wydałam odpowiednie polecenie swej podświadomości. Efekt był natychmiastowy. Najpierw w okolicy pępka odczułam jakby delikatny prąd, potem kula ze słowami mojej modlitwy oraz treścią wizualizacji wyraźnie oderwała się ode mnie i popłynęła gdzieś w górę a na końcu coś dosłownie zwaliło się na moją głowę.. Był to naprawdę silny strumień energii, który poprzez moją głowę, szyję, ręce i dłonie płynął prosto do żołądka kolegi! Wrażenie było niesamowite tym bardziej, że jednocześnie odczułam w sercu potężną dawkę głębokiej, bezwarunkowej miłości. Popłakałam się natychmiast, co - jak się okazało - w ogóle nie przeszkadzało mojej nadświadomości w uzdrawianiu. Cały zabieg trwał zaledwie kilkanaście sekund, natomiast kolega nie ma problemów z żołądkiem do dziś.
Od regresji tej minęło już parę lat. Jak dotąd, ukryta w mojej podświadomości ogromna wiedza z zakresu Huny, uzdrawiania tą metodą innych oraz kreowania dowolnych zdarzeń, nie ujawniła się w żaden spektakularny sposób. Być może jednak kiedyś tak się stanie.. Według słów mojego Opiekuna duchowego, przyjdzie taki moment w moim życiu, kiedy wiedza ta ujrzy światło dzienne i będzie dostępna nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich tych, którzy będą na nią gotowi.