Kontakt

Ścieżkami Serca

Rozwój duchowy
w praktyce

- Trzy Kubki

Trzy miedziane kubki

 

W połowie 1994 roku dostałam od koleżanki adres wróżki mieszkającej w Piotrkowie Tryb. Pani ta posługiwała się kartami Tarota a ponieważ zawsze ciekawiło mnie wróżbiarstwo i zaglądanie w przyszłość, postanowiłam pojechać tam i spotkać się z nią. Parę dni potem poznałam panią Basię, osobę o ogromnym sercu, pełną zrozumienia, wiedzy i przeróżnych zdolności. Od razu znalazłyśmy ze sobą wspólny język. Pani ta okazała się być bardzo dobrą w tym, co robiła, o czym później wielokrotnie miałam okazję się przekonać. Oprócz znajomości kart Tarota posługiwała się chiromancją, reiki i bioenergoterapią. Była osobą, która od wielu, wielu lat medytowała i pracowała nad swym rozwojem duchowym. W ciągu pół roku byłam u niej parę razy, co zaowocowało serdeczną znajomością i wzajemną współpracą. Basia bardzo mi pomogła. Właśnie od niej dowiedziałam się o możliwości powrotu pamięcią do poprzednich wcieleń, o oczyszczaniu, medytacjach, stanach alfa i kontaktach z własnym Opiekunem duchowym. Poznałam też podstawy Tarota, bioenergoterapii i innych rzeczy, które na tamten moment były dla mnie prawdziwymi „cudami”. Zafascynowało mnie to wszystko bardzo i wciągnęło. To właśnie Basia skierowała moją uwagę na rozwój duchowy, potrzebę pracy nad sobą oraz książkę Louise L. Hay - „Możesz uzdrowić swoje życie”. Pierwszą afirmacją, z którą zetknęłam się dzięki niej była „Wielka afirmacja karmiczno - oczyszczająca” autorstwa Pana Leszka Żądło. Jak się później okazało - stało się tak nie bez przyczyny.. Będąc za którymś razem u Basi, przyznałam się jej, że z niewiadomego dla mnie powodu czuję gdzieś głęboko w sobie irracjonalne poczucie winy wobec niej i z tego też powodu ciągle zabiegam o jej akceptację, walcząc jednocześnie z lękiem w sobie, że zostanę przez nią odrzucona, jakby ukarana..? Basia popatrzyła wtedy na mnie - a było to w czasie, gdy miałam za sobą już kilka pierwszych regresji - i powiedziała coś, czego nie zapomnę chyba do końca życia:

- Znamy się nie tylko z tego wcielenia, Agnieszko. Gdy zobaczyłam Cię po raz pierwszy pół roku temu, wiedziałam kim jesteś i po co wróciłaś. Poproś swego Opiekuna duchowego, by pokazał Ci historię o trzech kubkach. To ważne. I pamiętaj – ja wybaczyłam ci już dawno temu, teraz Ty wybacz sobie, a wszystko będzie dobrze..

 

Pamiętam, że bardzo przeżyłam owe słowa i skądś też od razu miałam pewność, że we wspomnianych przez Basię kubkach była trucizna, i że to ja właśnie - a nie kto inny - ją otrułam. Przerażona zapytałam Basię o to – kiwnęła potwierdzająco głową a na pożegnanie dodała jeszcze:

- Bez względu na to, co zobaczysz w regresji, nie przejmuj się.. to już przeszłość.. Będzie dobrze..

 

***

 

Parę dni po powrocie do domu zdecydowałam się poprosić mojego Opiekuna duchowego o pomoc i wejść w regresję, a gdy to zrobiłam, wspomnienia pojawiły się niemal natychmiast, wraz z całą gamą uczuć i emocji. Pierwszym obrazem, jaki zobaczyłam w swym umyśle były olbrzymie, pokryte śniegiem góry. Wiedziałam, że jestem w Tybecie..

 

- „Siedzę na grzbiecie dużego, jucznego zwierzęcia, ubrany w grube skóry. Jest mi zimno, wyraźnie trzęsę się na mrozie. Tuż przede mną w odległości 3 – 4 metrów przedziera się przez śnieg dwóch ludzi. To przewodnicy, których wynająłem (ęłam), aby przeprowadzili mnie przez góry. Jestem mężczyzną, mam 35 lat i po trzyletnim pobycie w Chinach wracam do swego macierzystego klasztoru, do Lhasy. Skądś wiem, że przede mną jest jeszcze jakieś 2 tygodnie marszu przez góry. Jestem bardzo zmęczony (a) i śpiący (a). Najgorsze jednak jest ciągłe zimno oraz nieustające opady śniegu, który wdziera się w nos, usta, oczy i pod ubranie..

 

Przesunięcie w czasie: Rozłożyliśmy obóz pod skalnym występem - zbliża się wieczór. Siedzimy w trójkę na matach i rozmawiamy. Denerwuję się.. Oni nie chcą iść dalej, mówią coś o duchach gór, boją się. Żadne moje argumenty nie trafiają im do przekonania. Chcą wracać i żądają zapłaty. Wiem, że jeśli zatrzymam ich siłą, przy najbliższej okazji i pod osłoną nocy uciekną. Decyduję się ich w końcu zwolnić i dalszą drogę przebyć samemu. Wiem, że to niebezpieczne, nie mam jednak innego wyjścia – muszę sobie jakoś poradzić.. Wstaję z maty, podchodzę do objuczonego zwierzęcia i zaczynam grzebać w jukach za umówioną zapłatą. Moje myśli krążą wokół dalszej drogi – martwię się i boję, ponieważ nie znam zbyt dobrze tej części gór i wiem, jak łatwo można się zgubić w śnieżycy, zamarznąć, stracić życie. Podczas dwudziestu paru lat spędzonych w klasztorze wielokrotnie słyszałem (am) opowieści o samotnych przeprawach przez góry, zaginięciach albo przypadkowo znalezionych zwłokach ludzi, którzy zgubili drogę..

 

Z zamyślenia wyrywa mnie zawiniątko, mały skórzany woreczek z Chin, na który natykam się dłonią przy przeszukiwaniu bagażu. Natychmiast rzucam spojrzenie w stronę moich przewodników – ukradkowe spojrzenie, czy aby nie widzieli, co trzymam w dłoni? Czuję niepokój.. nikt nie może się dowiedzieć, co jest w tym woreczku.. nikt! ”

***

 

W tej regresji również przeżywam coś w rodzaju rozdwojenia świadomości. Jednocześnie bowiem jestem tam, w górach i tu, na swoim łóżku przeżywając dawne wspomnienia.. Dotykam więc skórzanego woreczka tam, a tu czuję wyraźny niepokój o to, co chcę zrobić z jego zawartością? Wręcz ogarnia mnie lęk, że zrobię coś strasznego, że moje zamiary wcale nie są duchowe i że ktoś będzie z mojej przyczyny cierpiał. To bardzo przykra dla mnie chwila..

***

 

„Przeniesienie w czasie: jestem na dziedzińcu klasztoru. Młody chłopiec zabrał już moje bagaże, inny odprowadza jaka do stajni. Idę powoli schodami w górę, przemierzam wąskie, ciemne korytarze mijając ubranych w długie szaty lamów. Witamy się lekkimi pokłonami głów i uśmiechami. Nagle zdaję sobie sprawę, że nie było mnie w klasztorze 3 lata, że główny lama powierzył mi misję w Chinach. Miałem dostarczyć chińskiemu cesarzowi jakąś przepowiednię, ostrzec go przed czymś i czuwać przy nim do czasu, aż zagrożenie minie. Do klasztoru wróciłem (am) dopiero teraz, po zakończeniu swej misji..

 

Docieram do „celi” – małego pomieszczenia o wymiarach jakieś 3 na 3 metry, z maleńkim okienkiem i położoną na podłodze, nową matą do spania. Moje bagaże już tu są, siadam więc na niej ze skrzyżowanymi nogami i rozpakowuję juki. Jakąś chwilę potem do celi wchodzi młodziutki, może siedemnastoletni chłopiec z ogoloną głową. Skądś wiem, że to moja obecna kuzynka, Ewa, i że nie jest jeszcze lamą, ale kandydatem na niego, adeptem, zajmującym się usługiwaniem, przygotowywaniem posiłków i innymi tego typu pracami.

 

Przeniesienie w czasie: od chwili mojego powrotu minęło już kilka dni. Ponownie jestem w swojej „celi”. Przede mną na podłodze stoją trzy miedziane kubki. W dwóch jest suszona herbata, w trzecim herbata z trującym dodatkiem. Wszystkie kubki zalewam wrzątkiem. Wspomniany wcześniej młody chłopiec (Ewa) stoi przy kotarze zasłaniającej wejście, czeka przyglądając się, co robię. Ma zanieść herbatę do pomieszczenia naszego głównego przełożonego. Skądś wiem, że chłopiec ten jest ze mną w zmowie. Skądś wiem, że za jego pomoc obiecałem mu jakieś przywileje i skrócenie czasu oczekiwania na przyjęcie w szeregi lamów (taki okres trwa do kilku lat). Nie myślę o niczym patrząc na parującą zawartość kubków. Widzę, jak daję znak chłopcu a on bierze tacę z herbatą i wychodzi. Wiem, że za chwilę stanie się to, o czym myślałem (am) od dawna. Zostaję sam (a). Wciąż siedzę na macie. Mija jedna chwila.. druga.. trzecia.. czwarta.. Coś zaczyna się ze mną dziać - serce wali mi w piersi coraz szybciej i szybciej, krew nabiega do głowy, umysł ogarnia paląca niecierpliwość.. Nie mogę czekać! Nie mogę już dłużej czekać! Wstaję szybko i po cichu, tak aby nikt mnie nie zobaczył ruszam w stronę pomieszczenia głównego lamy. W klasztorze panuje o tej porze cisza – jedynym stłumionym nieco dźwiękiem, jaki tu dociera, to śpiew modlących się lamów.. Idę coraz szybciej. Wreszcie, po dotarciu na miejsce, delikatnie uchylam kotary. To, co widzę wstrząsa mną i powoduje, że oddech zamiera mi w płucach: Basia (natychmiast rozpoznaję ją w ówczesnym ciele mego przełożonego) w ciszy i całkowitym spokoju siedzi na swej macie w pozycji lotosu, ma otwarte oczy. Znam to spojrzenie – niewidzące, łagodne i pełne ciepła. Widziałem (am) je już nie raz - u tych, którzy medytują i którzy dzięki medytacji widzą więcej. W lewej dłoni mistrza spoczywa mały modlitewny młynek a przed nim, na podłodze stoi opróżniony do połowy kubek z trującą zawartością. Ten widok mną wstrząsnął, a zrozumienie przeraziło: patrząc na swego mistrza skądś wiedziałem (am), że On od dawna wiedział, co się stanie, że w miedzianym kubku jest trucizna i że to ja jestem za to odpowiedzialny (a). On wiedział! Mój mistrz to wiedział!

 

Przeraziła mnie jego siła i spokój, tak samo jak i fakt, iż był w pełni świadomy, że za chwilę umrze.. że wiedząc o tym zgodził się na to.. że zaakceptował własną śmierć.. Skądś też wiedziałem(am), że w tym momencie On modlił się za mnie, że wybaczał mi w chwili, kiedy ja stałem (am) za kotarą i patrzyłem(am) na niego. To było przerażające..

 

Nie mogąc znieść jego widoku, jak i własnych wyrzutów, poczucia winy i wątpliwości - uciekam stamtąd tak szybko i cicho, jak to tylko możliwe. Biegiem wracam do własnej „celi”. W głowie mam tylko jedno: „co ja zrobiłem.. co ja zrobiłem.. co ja zrobiłem..” Czuję jak ogromny ciężar zwala mi się na barki, jak coraz bardziej i bardziej przygniata mnie wywołując falę samooskarżeń i nienawiści do siebie za to, do czego się przyczyniłem(am). Płaczę.

 

Przeniesienie w czasie: Jestem w jasno oświetlonym, sporym pomieszczeniu wraz z około pięćdziesięcioma innymi lamami. Stoimy w dwóch rzędach - po prawej i lewej stronie ustawionego pośrodku sali dużego katafalku. Na nim, owinięte w białą płachtę leży martwe ciało otrutego przeze mnie człowieka. Wszyscy modlimy się i śpiewamy. Od kilku dni klasztor jest w żałobie a z okolic ściągają pielgrzymi by pożegnać się ze zmarłym lamą..

 

Stoję w szeregu w znacznej odległości od zwłok. Czuję się strasznie - mam w sobie cały czas wyrzuty i poczucie winy. Odbieram samego siebie za kogoś, kto nie ma prawa tu być.. kto postąpił wbrew wszelkim zasadom i odwrócił się nie tylko od swego mistrza, ale i od Boga.. Mimo, iż tylko ja wiem, co było przyczyną śmierci starego lamy. Nikt mnie o nic nie podejrzewa, nikt nie ma pojęcia, co naprawdę się stało. Wygląda na to, że sam(a) sobie wymierzam karę..

 

Przeniesienie w czasie: Opuszczam klasztor. Nie czuję się godny bycia lamą, nie po tym co zrobiłem(am). Mam na sobie zwykłe ubranie, włosy zaczynają mi już odrastać. Nie chcę już żyć. Kieruję się w stronę gór, zamierzam tam umrzeć. Nie biorę ze sobą ani jedzenia, ani ciepłych skór, ani wody. Mam wrażenie, że przez własną głupotę zmarnowałem(am) całe swoje życie i praktykę duchową tylko dlatego, że zazdrościłem(am) swemu mistrzowi władzy, jaką posiadał nad klasztorem.. że był kimś.. że był mistrzem i że wszyscy go słuchali, szanowali i traktowali niemalże, jak Boga. Marzyło mi się zająć jego miejsce..

 

Przeniesienie w czasie: Nie wiem, gdzie jestem, wokół szaleje śnieżyca. Jest bardzo zimno. Leżę przytulony(a) do skały, obojętny, co się ze mną stanie. Czuję, że zamarzam.. Ostatnią świadomą myślą, jaką rejestruję w głowie jest myśl o śmierci.. o tym, że właśnie umieram..”

 

Komentarz

 

Podczas mojej kolejnej wizyty u Basi wspomnienia te zostały przez nią potwierdzone, natomiast dwa czy trzy razy jeszcze od czasu samej regresji - wybuchałam płaczem na myśl o tym co kiedyś jej zrobiłam. Moja dusza oczyszczała się, samo poczucie winy natomiast popuszczało w miarę pracy nad przebaczaniem, aż w końcu całkowicie zniknęło.