Kontakt

Ścieżkami Serca

Rozwój duchowy
w praktyce

Stara Klątwa

Średniowieczna klątwa

 

 

Świadomie nigdy nie wierzyłam w klątwy. Nie wierzyłam także w przekleństwa, uroki, czary i wszystkie inne tego typu sprawy. Mój stosunek do nich był raczej czysto logiczny. Nie raz i nie dwa, oglądając jakiś horror (to wspomnienia z czasów, gdy jeszcze je oglądałam), miałam w sobie: „bzdury, głupoty, zabobony i nic poza tym.” Śmiałam się z tego i co gorsze - chciało mi się także śmiać z ludzi, którzy w takie rzeczy wierzyli. Nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, by choć przez chwilę się nad tym zastanowić. Wydawało mi się, że bzdurność klątw i rzucanych uroków jest tak oczywista, jak gwiazdy we Wszechświecie.. Jak bardzo wówczas nie znałam siebie! Nie miałam pojęcia o podświadomej pamięci, karmie, minionych wcieleniach, przywiązaniu do kiedyś wyuczonych zachowań i prawach energii. Nie zdawałam sobie sprawy z bardzo wielu rzeczy. Gdy nadszedł czas rozwoju duchowego, poszerzania świadomości, psychotronicznych lektur i zagłębiania się w siebie - cała moja ignorancja została mocno poruszona w swych posadach. Przestałam się naśmiewać, kpić, krytykować a zaczęłam uczyć się, poszerzać swą świadomość i rozumieć.. W miarę upływu czasu i pracy nad sobą, okazało się, że moja podświadomość jednak (niestety) bardzo wierzy w klątwy, ich działanie, czary i uroki. Szybko okazało się też, że boi się ich i mocno trzyma wszystkie te, które zdążyły mi się do tej pory w mojej duchowej odysei na Ziemi przytrafić. Nie jest żadną tajemnicą fakt, że jeżeli ktoś podświadomie wierzy w takie rzeczy - mogą mu one bardzo utrudniać życie, i tak właśnie było w moim przypadku. Dlaczego? Ponieważ na ówczesny czas borykałam się z ciągłym brakiem pieniędzy, pracy, rzeczy, których potrzebowałam lub które chciałam po prostu mieć, oraz z często prześladującym mnie pechem - i wszystkie owe przykre doświadczenia były konsekwencją mojej wiary w coś, co zdarzyło się w jednym z moich wcześniejszych wcieleń. I choć dziś wiara w klątwy czy czary wydaje się być mocno „nie na czasie” - czasem zbiera swe żniwo równie skutecznie, jak kilkaset albo i nawet tysiące lat temu..

 

Oto historia, która wydarzyła się gdzieś w Europie we wczesnym średniowieczu, w czasie, gdy chrześcijaństwo mocno ścierało się z pogańskimi wierzeniami i zabobonami:

 

„Pierwszym, co zobaczyłam był las. Gęsty, przysypany śniegiem i cichy. Na jednym z drzew, około 2 - 3 metrów nad ziemią dostrzegam grubą gałąź z wiszącym na niej nieboszczykiem. Dopiero po chwili dociera do mnie, że ów nieboszczyk - to ja.. W tym samym momencie zaczynają napływać do mnie informacje. Już wiem, że właśnie popełniłam (jako mężczyzna) samobójstwo, ponieważ życie straciło dla mnie sens a wszyscy bliscy mi ludzie poumierali. Wiem też, że do mojej śmierci przyczyniło się również coś, co ciążyło mi dużo bardziej, niż utrata bliskich.. W chwili, gdy zdałam sobie z tego sprawę - wskoczyłam w siebie, od razu stając się tamtym sobą i ponownie przeżywając wszystko, czego doświadczyłam wtedy.

 

Wiszę w powietrzu tuż obok swego ciała przerażony(a) nagłą zmianą, której nie rozumiem.. Zeskoczyłam(am) z gałęzi i zamiast umierać - coś dziwnego stało się ze mną a zaraz potem zobaczyłem(am) siebie obok siebie.. Obraz rozmywa się przed moimi oczami.. zamiast swych zwłok widzę tunel.. coś ciągnie mnie do środka.. światło.. płynę w jego kierunku zaciekawiony(a) i ździwiony(a), ponieważ im bliżej niego jestem - tym lepiej się czuję. Wpływając w światło wyraźnie wyczuwam, że to żywa istota, że bardzo mnie kocha i jest bardzo, bardzo życzliwa.. wyrozumiała.. Przez chwilę odpoczywam w jej świetle.. wszystko, co mnie przerażało, bolało, męczyło i co doprowadziło mnie do samobójstwa - jakby znikło, rozwiało się a ja czuję się po prostu dobrze.. Tuż przed moimi oczyma zaczyna przetaczać się całe moje życie.. wszystkie zdarzenia.. wszystkie myśli.. wszystko, co zrobiłem(am).. i czego doświadczałem(am).. Moja świadomość zostaje podzielona na dwie części. Jedna nadal przebywa w świetle oglądając panoramę swego życia, druga natomiast przenosi się w oglądane zdarzenia i przeżywa je jeszcze raz - bez poczucia jednak, że to powtórka czy film. W praktyce wygląda to tak, jakby coś cofnęło mnie w czasie. Widzę, jak moja matka rodzi mnie pośrodku pola.. okres dziecięcy.. młodzieńczy.. mam 20 lat, gdy poznaję moją przyszłą żonę.. zakochuję się.. zostajemy razem.. rodzi nam się pierwsze dziecko.. potem drugie.. Jeszcze raz przeżywam całą naszą biedę, problemy, choroby dzieci i kłótnie.. Na wskutek dwuletnich, marnych plonów jestem zmuszony(a) - w zamian za jedzenie dla swej rodziny - wynajmować się u bogatszych chłopów do prac rolnych i przy gospodarstwie. Pracuję bardzo ciężko i za dnia prawie nie widuję swojej rodziny. Jestem smutny, ponieważ z moją żoną dzieje się coś niedobrego. Z dnia na dzień staje się coraz słabsza, bledsza i coraz szybciej się męczy. Mówi, że to nic i że przejdzie, ale ja widzę, że tak naprawdę coraz bardziej się martwi.

 

Przeniesienie w czasie: Z moją żoną jest bardzo, bardzo źle. Od wielu już dni leży i nie ma siły nawet na tyle, by jeść samej.. Jestem zrozpaczony(a). Ludzie mówią, żeby iść do boru w stronę gór, tam podobno jest ktoś, kto umie leczyć. Mówią też, że on służy duchom lasu i że trzeba być bardzo ostrożnym, aby nie obrazić go czymś bo rzuci czar a potem na człowieka spadnie jakieś nieszczęście.. Boję się tam iść, jestem jednak na tyle zdesperowany, że postanawiam spróbować. Opiekę nad dziećmi powierzam grubej babie mieszkającej najbliżej nas, żonę kładę na wóz i wyruszam w stronę widocznych na horyzoncie gór.

 

Przeniesienie w czasie: Po prawie trzech dniach podróży i kolejnych dwóch spędzonych na poszukiwaniach, udało mi się w końcu odnaleźć człowieka, który może wyleczyć moją żonę. Jestem na polanie pośrodku ogromnego lasu, przed dziwnym, na wpół rozsypującym się już kamiennym posągiem jakiegoś bożka. Obok stoi, również w opłakanym stanie, stara chata a przed nią dwie pasące się kozy. Przed chatą rozszczekany, duży pies usiłuje uwolnić się z uwięzi i sądząc po jego zachowaniu - rozszarpać mnie na kawałki. Obserwuję psa, gdy nagle zza pleców odzywa się czyjś niemiły głos:

- Czego tu chcesz?

Zaskoczony, odwracam się szybko.. To stary, zgarbiony człowiek, ubrany w długą do kostek, brudną i podziurawioną koszulę. Tłumaczę mu po co przyjechałem(am) a on w milczeniu ogląda najpierw moją żonę, potem przygląda się mnie. W końcu każe mi ją wnieść do chaty mówiąc, że spróbuje uratować ją przed śmiercią, ale stawia warunek. Mam mu oddać któregoś ze swych synów, albo samemu zostać u niego i pracować przez 10 lat.. Jestem zdruzgotany(a). Patrząc na żonę myślę o niej.. bardzo chcę aby żyła, aby wyzdrowiała. Nie umiem wyobrazić sobie życia bez niej.. wszystko, tylko nie to..

 

Po dłuższej chwili milczenia kiwam głową zgadzając się na warunek starca. On uśmiecha się pod nosem i każe mi wyjść z chaty. Mówi, że będzie wzywać duchy. Boję się go i tego, o czym on mówi, ostatni raz więc patrzę na żonę, po czym natychmiast wychodzę.

 

Przeniesienie w czasie: Dwa dni wyczekałem(am) przed chatą na jakąkolwiek wiadomość od starca a gdy w końcu wyszedł, patrząc na kamienny posąg powiedział, że dusza mojej kobiety była potrzebna wielkiemu duchowi i że nie zdołał jej uratować. Długo płakałem(am), a potem, gdy wreszcie się uspokoiłem(am) i oznajmił, że muszę dotrzymać ustalonego z nim warunku - patrzyłem(am) na niego całkowicie zobojętniały(a) i apatyczny(a). Starzec widząc to dał mi coś do wypicia i kazał położyć się spać.

 

Przeniesienie w czasie: Od pół roku pracuję u starego, z dala od ludzi, dzieci i matki.. Psychicznie jestem wrakiem, w niczym już nie przypominam siebie sprzed śmierci żony. Moja praca polega na wykonywaniu wszystkich obowiązków domowych oraz opieka nad starym. Już wiem, po co byłem(am) mu potrzebny i dlaczego zmusił mnie do zostania z nim. Był już stary, nie miał tyle sił, co ja.. Bał się starości, samotności i śmierci, jak wszyscy. Gdy zmarła moja żona, nie zważając na warunek jaki mi postawił, chciałem(am) odejść, on jednak dobrze wiedząc, że boję się go - zagroził mi rzucając klątwę, że jeśli nie dotrzymam umowy, spotkają mnie same nieszczścia a moja dusza po śmierci zamieni się w kamień.. Byłem(am) przerażony(a) i bałem się tego, co powiedział. Pozwolił mi odjechać ze zwłokami żony tylko po to, abym mógł pochować ją i zawieść dzieci do matki, aby się nimi zajęła. Dobrze wiedział, że wrócę, no i wróciłem(am) - nie ma jednak we mnie ani krzty radości. Bardzo źle znoszę stratę żony, oddalenie od ludzi, rozstanie z dziećmi. Najbardziej ciąży mi fakt, że jestem skazany(a) na pracę u starego przez 10 lat. Czuję się strasznie a każdy dzień spędzony tutaj jest dla mnie koszmarem. Bardzo tęsknię za dziećmi..

 

Przeniesienie w czasie: Biegnę przed siebie jak oszalały(a), ciężko dysząc i raniąc twarz gałęziami drzew. Uciekłem(am).. Nie mogłem(am) już znieść ciągłej ciszy, samotności i jakichś rytualnych śpiewów starca. Wyczekałem chwilę, kiedy stary poszedł do lasu po zioła i kierując się w stronę rodzinnej wsi, zacząłem biec tak szybko, jak tylko mogłem(am). Wiem, że jestem już daleko, ale wciąż nie zwalniam kroku bojąc się, że stary naśle na mnie wielkiego ducha.. Chcę jak najszybciej wydostać się z lasu.

 

Przeniesienie w czasie: Od chwili powrotu do domu, tj. od miesiąca mieszkam u matki razem z moimi dziećmi i starym ojcem. Nie myślę o tym, co zrobiłem ale lęk daje mi się coraz bardziej we znaki. Wciąż i wciąż prześladują mnie słowa starego, że jeśli nie dotrzymam umowy, spotkają mnie same nieszczęścia a moja dusza zamieni się w kamień.. Boję się o rodzinę.

 

Przeniesienie w czasie. Coś się stało z młodszym synem.. Na ciele ma czerwone krosty, leży całymi dniami i nie chce nic jeść. Jestem przerażony(a). W kilka dni krosty zamieniły się w ropiejące rany, chłopak przestał reagować na wezwania i umarł na moich rękach..

 

Przeniesienie w czasie: Załamałem(am) się całkowicie w chwili, gdy zmarło moje drugie dziecko, matka i na końcu stary ojciec. Nie mogę już płakać, całymi dniami siedzę apatyczny w chałupie obwiniając się o wszystko. Gdy dowiaduję się, że moja siostra razem ze swoją rodziną oraz połowa mieszkańców naszej osady również nie żyją, biorę powróz i idę do lasu.. Nie umiem już znieść poczucia winy, rozpaczy i samooskarżeń. Nie chcę już żyć.. niczego już nie chcę, tylko umrzeć. Przewieszam powróz przez gałąź jakiegoś drzewa, sprawdzam czy dobrze się trzyma, potem zakładam sobie pętlę na szyję i skaczę w dół..

 

Powrót do świetlistej Istoty: Przegląd wydarzeń z mojego życia skończył się już. Istota ta patrzy na mnie wciąż otaczając mnie miłością, życzliwością i ciepłem. Rozumiem już, że nie powinienem(am) był(a) popełniać samobójstwa, że wybrałem wariant najgorszy z możliwych.

 

Dowiaduję się, że życie na Ziemi to lekcje, na które sami się decydujemy, i że każdy z nas ma tu coś do zrobienia, do nauczenia. Coś sprawia, że rozumiem to wszystko oraz wiele, wiele więcej.. A potem dowiaduję się, że mój czas nie dobiegł jeszcze końca, że mam wrócić i żyć dalej. Nie chcę.. Nie chcę.. Nie chcę! Mimo oporu wyraźnie czuję, jak coś ściąga mnie w dół.. Światło znika a ja wciskam się z powrotem do swego, wiszącego na gałęzi ciała. Za chwilę dwóch przechodzących przez las ludzi odcina powróz, na którym prawie umarłem a ja odzyskuję przytomność.

 

Przeniesienie w czasie: Minione wydarzenia bardzo mnie zmieniły. Po mniej więcej roku rozmyślań o Bogu, życiu, śmierci i wszystkim, czego doświadczyłem(am) i zrozumiałem(am) w świetle, postanowiłem(am) poświęcić się modlitwie i służbie innym. Stałem(am) się bardzo religijnym i wierzącym człowiekiem. Wiedziałem(am), że najważniejszą lekcją dla każdego w życiu jest nauczyć się kochać i obdarzać miłością wszystko, co żyje. Pragnąłem(am) tego.. Opuściłem(am) rodzinne, znane mi okolice. Postanowiłem(am) przyłączyć się do chrześcijan i wstąpić do zakonu. W bardzo krótkim czasie zyskałem(am) ogromny szacunek wszystkich tam zgromadzonych. Opiekowałem(am) się chorymi, ubogimi, dziećmi, modliłem(am) się, rozmyślałem(am).. Nie chciałem(am) dla siebie niczego - żadnych wygód, ulg, pochwał ani rzeczy. Wszystko, co miałem(am), porozdawałem(am) innym. Jadłem(am) bardzo skromnie, często oddając swoje posiłki biednym. Nigdy nie pozbyłem(am) się ciążącego mi na sercu poczucia winy i odpowiedzialności za śmierć wielu ludzi. Do końca życia też wierzyłem(am), że ciąży nade mną klątwa i być może dlatego na starość moje ciało straciło wszelkie czucie, stało się niczym kamień.. Mając prawie 80 lat zmarłem(am) na wskutek paraliżu, tym razem ostatecznie pożegnawszy się z życiem. Podczas ponownego „przeglądu” od świetlistej istoty dowiedziałem(am) się i zrozumiałem(am), że poświęcając się innym zrobiłem(am) dobrze, ale popełniałem(am) błąd zapominając o sobie.. Robiłem(am) wszystko, by się ukarać, zabić, zniszczyć.. Odmawiałem(am) sobie wszystkiego - jedzenia, ciepłego ubrania, radości, miłości, jakiejkolwiek ulgi - tylko dlatego, że nie umiałem(am) przebaczyć sobie śmierci moich bliskich i wierzyłem(am) w klątwę starego człowieka.

 

 

Komentarz

 

Była to dla mnie dość smutna i przygnębiająca regresja. Dzięki niej dotarło do mnie, jak podświadomie mocno można podtrzymywać rzeczy z dalekiej przeszłości i blokować przez to swoje szczęście i spełnienie w tu i teraz. Głębokie „nie zasługuję”, odmawianie sobie wszystkiego, odrzucanie i karanie siebie oraz wiele innych negatywnych stanów - wszystko to przenosiło się z wcielenia na wcielenie aż do obecnego - do momentu, w którym byłam wreszcie gotowa, aby ich ponownie doświadczyć, zrozumieć i uwolnić się spod ich wpływu. Dzięki tej regresji dowiedziałam się też, że owo wcielenie było skutkiem innego, wcześniejszego jeszcze oraz wydarzeń, które wtedy miały miejsce. Rzucono na mnie klątwę, ponieważ jakiś czas wcześniej ja rzuciłam ją na innych.. Nienawiść, gniew i nieczyste intencje, z jakimi wtedy umierałam, powróciły i obróciły się przeciwko mnie, z opisanymi tutaj konsekwencjami. A co takiego wydarzyło się wcześniej?

 

Otóż kiedyś żyłam jako kobieta posiadająca całkiem spore zdolności parapsychiczne, których ówcześni ludzie zupełnie nie rozumieli i których bali się panicznie. Potrafiłam przepowiadać przyszłość, czytać z ręki, kamieni rozrzuconych na ziemi, widzieć „złe” w człowieku itp. Znałam się na ziołach, leczeniu i wszelkich innych dziwnych sprawach. Przez wiele lat, dopóki pomagałam ludziom z okolicy, byłam przez nich tolerowana pomimo ich lęku i braku zrozumienia. W pewnym momencie jednak zdarzyło się, że wszędzie tam, gdzie się pojawiałam, padały zwierzęta. Mimo, że w rzeczywistości nie miałam z ich śmiercią nic wspólnego, ludzie oskarżyli mnie o czary i rzucanie uroków, i wygnali ze wsi na bagna grożąc mi przy tym, że zabiją mnie, jeśli wrócę. Zgubiłam się i byłabym się utopiła, gdyby nie wyciągnął mnie pewien młody chłopak, który przypadkiem pojawił się w lesie. Zabrał mnie do wsi po przeciwległej stronie lasu. Miałam jednak pecha.. W karczmie rozpoznał mnie pewien chłop, mąż jednej z moich byłych sąsiadek i narobił krzyku, że rzuciłam urok na wszystkie zwierzęta we wsi i że one teraz, jedno po drugim zdychają. Ludzie słysząc to najpierw wpadli w panikę i uciekli a potem wrócili, żądni krwi. Tłum otoczył karczmę.. Zawleczono mnie na spory plac pośrodku wioski. Broniłam się jak mogłam, próbowałam wyjaśniać, tłumaczyć. Krzyczałam, że jestem niewinna.. Nikt mnie nie słuchał. Oszaleli ze strachu ludzie, panika, gniew i żądne zemsty krzyki.. Czułam się bezradna. Gdy zakładano mi pętlę na szyję wpadłam w panikę i nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć z rozpaczy, gniewu i strachu a potem przeklęłam ich wszystkich. Wykrzyczałam im, że będzie wielka zaraza (wiedziałam o tym, tak jak i o wielu innych rzeczach, zanim się zdarzyły), i że za to, co mi robią - nikt z nich jej nie przeżyje. Chwilę potem powieszono mnie obrzucając jednocześnie kamieniami.. W towarzystwie Świetlistej Istoty zrozumiałam, że wykorzystałam swą wiedzę o przyszłości do czegoś, do czego nigdy nie powinnam była jej wykorzystać. Za sprawą tego wielu z tych ludzi podczas zarazy umarło tylko dlatego, że wcześniej uwierzyli w słowa rzuconej przeze mnie na nich klątwy.

 

Oto, jaką cenę płaci się za brak zrozumienia, nieczyste intencje i ich konsekwencje. Karma jest niczym doskonały mechanizm: prędzej czy później dostaje się to, co wcześniej się dało a wszystko, co nieczyste, co nie jest miłością i nie wypływa z miłości - idzie za człowiekiem tak długo, aż on w końcu zrozumie, co robi (czasem w bardzo bolesny sposób) i zmieni swe intencje i postępowanie.