Kontakt

Ścieżkami Serca

Rozwój duchowy
w praktyce

- Lodowiec

Lodowiec

 

Pamiętam, że zanim weszłam w tę regresję, przez jakiś czas, tzn. około kilku godzin, czułam się dziwnie spięta i zdenerwowana, rozdrażniona. Złościło mnie i irytowało dosłownie wszystko, zdawałam sobie jednak sprawę, że mój stan jest efektem wewnętrznego niepokoju, jaki odczuwałam na myśl o regresji. Wiedziałam, że czegoś się boję, nie umiałam jednak sprecyzować - czego? Przed samą regresją niepokój ustąpił a na jego miejsce pojawił się głęboki, przejmujący smutek oraz poczucie straty. I w takim nastroju, kompletnie nie będąc świadomą, co jest przyczyną takich uczuć - weszłam w regresję. Okazała się dziwna i naprawdę wyjątkowa, ponieważ doznawałam w niej przede wszystkim uczuć i emocji, i to one właśnie, a nie myśli, logika, czy analizowanie faktów - kierowały mną, moim postępowaniem i moimi decyzjami. Po raz pierwszy też, od momentu rozpoczęcia się mojej przygody z pamięcią minionych wcieleń, doświadczyłam powrotu do etapu, w którym nie będąc już zwierzęciem - nie byłam jeszcze w pełni człowiekiem..

 

- „Pierwsze, co widzę, to wnętrze jaskini, dość dużej i lekko oświetlonej palącymi się gdzie nie gdzie ogniskami.

Jest zimno. Leżę przykryta jakąś śmierdzącą skórą i odpoczywam po porodzie. Przy mnie krząta się moja matka – stara się zebranymi przed jaskinią liśćmi zetrzeć krew z kamiennego podłoża i moich nóg. Jestem bardzo zmęczona. Jakąś chwilę temu urodziłam dziecko, które leży teraz na mojej piersi i śpi. Przyglądając mu się spod częściowo przymkniętych powiek powoli zapadam w sen. Przez chwilę jeszcze słyszę odgłosy innych współplemieńców z jaskini, a potem „odpływam” na dobre.

 

***

 

Dokładny opis i przekład tego, co czuję i przeżywam w regresji jako pół-człowiek, jest dla mnie raczej trudny. W moim ograniczonym umyśle właściwie nie ma jeszcze jasnych, konkretnych myśli - są za to impulsy, które mówią mi, co mam robić i co jest mi potrzebne do tego, by żyć. To właśnie te impulsy kierują moimi wyborami, decyzjami i całym moim postępowaniem. Na tym etapie właściwie nie ma żadnego wyboru – wszystkim kieruje ów impuls, który jest niczym innym, jak czystym zwierzęcym instynktem. Wybór albo coś na jego podobieństwo, pojawia się tylko wtedy, gdy przejawiane są uczucia, gdy doznaje się miłości, radości, zadowolenia, ciepła. Całą resztą rządzą emocje, lęk i walka o przetrwanie. System komunikacji jest bardzo ograniczony – nie ma jeszcze wykształconej mowy. Informacje, żądania, oczekiwania, emocje, uczucia i cała reszta przekazywane są przede wszystkim za pomocą dźwięków i okrzyków połączonych z gestykulacją i mimiką. W zależności od stanu emocjonalnego, wyraźne są poszczególne dźwięki wydawane w różnych tonacjach. Prawie wszystkie są zrozumiałe dla innych i rzadko kiedy dochodzi do pomyłek w tej dziedzinie.

 

***

 

Wygląd wszystkich w plemieniu jest z obecnego punktu widzenia raczej nieciekawy - ciała mamy masywne, krępe, toporne, owłosione mniej lub bardziej bez względu na płeć. Głowy są małe z brzydko cofniętymi czołami, mocno zarysowanymi szczękami i łukami brwiowymi. Nigdzie, na żadnym z osobników nie zauważyłam ubrań – jedyną formą ocieplenia jest narzucona na plecy skóra z przewiązanymi na szyi łapami. Wyglądem kojarzy mi się to z peleryną. Wszyscy mieszkamy razem, najczęściej w jaskiniach, pieczarach, grotach. Co jakiś czas przenosimy się w inne miejsce – w zależności od ilości pożywienia i dostępu do wody. Skądś wiem, że pobyt w jaskini, w której obecnie jesteśmy, dobiega końca, że przebywamy tu od bardzo dawna, i że nie chcemy stąd odchodzić. Wiem też, że od jakiegoś czasu dzieje się tutaj coś dziwnego i że wszyscy czujemy narastający niepokój, lęk i obawy.

 

Ze snu wyrywa mnie dziwny, dochodzący spoza jaskini, cichy ale jednocześnie przenikliwy odgłos. Przestraszona natychmiast unoszę głowę spoglądając w stronę wejścia do groty. Boję się, wszyscy się boją. Ten dźwięk pojawił się jakiś czas temu - najpierw był ledwo słyszalny, a potem z biegiem czasu stawał się coraz głośniejszy i coraz bardziej niepokojący.

 

Siedzę na swoim legowisku karmiąc piersią swego małego synka, gdy po raz kolejny tego dnia dobiega nas głośne dudnienie spoza jaskini. Przestraszona patrzę na naszego przywódcę. Obserwuję, jak poirytowany podnosi się ze swego miejsca i idzie w kierunku wyjścia z jaskini. Wszystkie oczy skierowane są na niego, wszyscy z napięciem czekają, co zrobi? On staje u jej wylotu i patrząc przed siebie, z gniewem i złością zaczyna wygrażać czemuś pięściami, głośno przy tym pokrzykując i warcząc.. usiłuje przestraszyć nieznanego przeciwnika.

 

Około trzech miesięcy później, ranek. Wszyscy stoimy przed jaskinią, przyglądając się w napięciu temu, co pojawiło się dziś ma horyzoncie. Niektórzy z nas pokrzykują, inni stoją w ciszy, jeszcze inni skaczą, wygrażając pięściami czemuś, czego nikt z nas nie rozumie. Czuję w sobie niepokój, lęk i po raz pierwszy chęć ucieczki.

 

***

 

Owego ranka zobaczyliśmy daleko na horyzoncie szeroki, biały pas lodu, który ciągnął się przez cały widnokrąg. Było to nic innego, jak czoło olbrzymiego lądolodu, przesuwającego się do przodu, powoli i systematycznie, z ogłuszającym dudnieniem, które to słyszeliśmy od kilku już miesięcy.

 

***

 

Wraz z trzema innymi kobietami przygotowujemy posiłek dla najmłodszych dzieci. W jaskini jest tylko kilka osób - dwóch starszych, słabych mężczyzn, jedna ciężarna, dwie młode matki z niemowlętami i kilkoro dzieci. Reszta plemienia jest na polowaniu. U wejścia do jaskini, na dużej, skalnej półce, siedzi dwóch młodych, silnych mężczyzn. Jeden z nich trzyma w ręku długi, gruby kij, służący mu do odganiania ewentualnych napastników, drugi natomiast łamie gałęzie układając je w stos, – co jakiś czas przynosi wszystko do jaskini, jako nocny zapas do ognisk. Przyglądam mu się z ciekawością i czymś, co jest zdecydowanie miłe i ciepłe w odczuciach. Już wiem, że to mój ówczesny partner i jednocześnie ojciec naszego niedawno narodzonego dziecka. Od czasu, gdy pojawiło się to dudniące coś na horyzoncie, powietrze zrobiło się o wiele bardziej zimne, niż dotychczas. Potrzebujemy dużo więcej skór, dlatego mężczyźni prawie bez przerwy polują, a zwierząt jest coraz mniej. W ogóle dzieje się coś dziwnego - znikły gdzieś ptaki, małe i duże zwierzęta, na które do tej pory polowaliśmy - wszystkie zaczęły odchodzić na południe a parę dni temu w oddali zobaczyliśmy zwierzęta, których nikt z nas jeszcze nie widział. Baliśmy się do nich nawet zbliżyć, nie mówiąc już o polowaniu na nie. Powoli zaczyna nam brakować żywności.

 

Przeniesienie w czasie: Od opisanych powyżej zdarzeń minęło około 4 miesięcy, a od chwili pojawienia się na horyzoncie lodowca - ponad rok. W plemieniu panuje atmosfera strachu i agresji, parę razy doszło już do poważnych okaleczeń i pogryzień. Wszyscy się boją. Biała ściana, która swymi odgłosami wprawia nas w przerażenie, jest już o wiele bliżej i wydaje nam się coraz bardziej olbrzymia, coraz potężniejsza. Nikt nie wie, dlaczego jeszcze tu jesteśmy, dlaczego nie odeszliśmy, jak prawie wszystkie już zwierzęta? Nasz przywódca wciąż nie daje znaku do wędrówki, a my boimy się coraz bardziej.

 

Środek nocy. Wszyscy w jaskini pogrążeni są we śnie, gdy nagle powietrze rozdziera najpierw przerażający huk a potem straszny łoskot pękającego i osuwającego się z dużej wysokości lodu. Dźwięk jest tak donośny, że ziemia wyraźnie drży pod naszymi stopami, wraz z kamienną podłogą jaskini. Wszyscy zrywamy się w panice i każdy tak, jak stoi, wybiega z krzykiem na zewnątrz. Trzymając swoje dziecko na rękach, drżąc z zimna i strachu, usiłuję wypatrzyć przyczynę tak potwornego hałasu - niestety, noc jest zbyt ciemna i mimo wysiłków niczego nie widzę. Mój syn płacze, tak samo przestraszony jak pozostali, idę więc w jakiś kąt, siadam i próbuję go uspokoić, kołysząc i przytulając do siebie. Za chwilę siada obok mnie mój partner i razem wpatrujemy się w ciemność. Ogólny hałas trwa jeszcze dość długo, w końcu wszyscy wracają do jaskini i nastaje cisza.

 

Przeniesienie w czasie: Jesteśmy w drodze już od wielu, wielu dni. Biały lodowiec został daleko w tyle, a z czasem zupełnie zniknął nam z oczu. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, mimo, że jesteśmy już bardzo zmęczeni codziennym marszem i głodówką. Mamy coraz większe problemy ze zdobyciem pożywienia - na drzewach i krzewach od dawna już nic nie rośnie, ziemię i korzonki przykrywa gruba warstwa śniegu, a zwierząt nie ma prawie wcale - wszystkie uciekły o wiele wcześniej niż my. Głód dokucza nam bez przerwy.

 

Około trzech tygodni później jestem w opłakanym stanie psychicznym i fizycznym. Siedzę na śniegu i płaczę głośno zawodząc nad ciałem swojego martwego dziecka. Od dawna już nie jadłam, zabrakło mi więc pokarmu w piersiach a nie miałam niczego innego, aby go nakarmić. Jest mi bardzo smutno.

 

Przeniesienie w czasie: Połowa z nas nie żyje. Wszyscy starzy, chorzy i dzieci poumierali, reszta ledwo trzyma się na nogach. Jesteśmy chudzi i bardzo słabi. Idziemy już od tak dawna, że nikt z nas nie pamięta, dlaczego właściwie idziemy, po prostu coś pędzi nas przed siebie.

 

Przeniesienie w czasie: Zostałam sama. Leżę na śniegu tępo wpatrując się w rosnący tuż przede mną krzaczek. Pozostali parę dni temu potruli się małymi, zielonymi kuleczkami, które rosły na wysokich, cienkich krzewach. Napotkaliśmy je po raz pierwszy w życiu i w sumie nie wiem, co sprawiło, że ja - pomimo głodu, nie zjadłam ani jednej. Coś mnie przed tym powstrzymało, a później zostałam sama pośród sześciu trupów. Długo płakałam bojąc się od nich odejść, w końcu ruszyłam w drogę powrotną do opuszczonej przez nas wcześniej jaskini. Po śmierci swoich bliskich byłam w stanie szoku. Straciłam wszystko, co było mi znane, bezpieczne, co tworzyło mój świat. W takim stanie umysłu podjęłam decyzję o powrocie. Miało mi to, jak sądzę, zapewnić albo przywrócić bezpieczeństwo i normalną egzystencję. Zagrożenie ze strony „białego potwora” przestało być ważne, mało tego - lęk, podobnie jak pamięć minionych wydarzeń i jakiekolwiek wspomnienia związane z lodowcem, zostały wymazane, zniknęły tak, jakby nigdy się nie wydarzyły. Pamiętam tylko jaskinię, ciepło ognisk i wspólne zajęcia. W szoku wiedziałam jedno - w jaskini jest mój dom, więc tam skierowałam swoje kroki.

 

Przeniesienie w czasie: Jakiś czas potem stoję sparaliżowana strachem przed pionową skalną ścianą. Dookoła szaleje zamieć, śnieg wdziera się w moje oczy, nos i usta. Trzęsę się z zimna i strachu. Naprzeciwko mnie, na tylnych, grubych łapach stoi biały potwór, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam (niedźwiedź polarny). Jest ze trzy razy większy ode mnie, a z jego gardła wydobywa się przeraźliwy, niekończący się ryk. Znieruchomiałymi ze strachu oczyma widzę, jak potwór bierze rozmach jedną ze swych uzbrojonych w wielkie pazury łap i uderza nią prosto w moją głowę. Następny obraz widzę już z góry - niedźwiedź rozszarpuje zębami martwe i pozbawione głowy ciało. Dookoła rozchodzi się trzask łamanych kości i głośne mlaskanie.

 

Komentarz

 

Właściwie do dziś nie wiem, co myśleć o tej regresji. Była dziwna, oparta głównie na emocjach.. Na pewno chodziło o poczucie straty, zagrożenia, lęk i nieufność, co życie mi przyniesie. Odkąd pamiętam, zawsze je w sobie miałam. Nie potrafiłam być optymistką, jak inni, ani z ufnością patrzeć w przyszłość. Po regresji obserwowałam siebie dość długo, zauważając konkretne zmiany. Przestało mnie straszyć, że pewnego dnia stanie się coś złego, nie miałam już problemów z ufnością ani optymizmem. Rozpłynęło się gdzieś moje przekonanie, że w wyniku zmian mogę doświadczać tylko poczucia straty i porażki. I choć nie wszystko to całkowicie zniknęło z mojego życia, popuściło jednak na tyle, że z biegiem czasu nabrałam wiary w siebie i we wszystko, co życie miało jeszcze dla mnie.